Poniedziałek, 10 listopada 2014
Kulka:)
Miałam dzisiaj spotkanie (bynajmniej nie ze świerzbem:), jak to się przydarzyło Andrzejowi).
Miałam spotkanie z moją nową „przyjaciółką”.
O „zaproszeniu” jej do domu myślałam już przez długi czas, ale jakoś się nie składało.
Ale dzisiaj był wolny dzień, więc pojechałam na zakupy. Kupiłam wreszcie nowy kostium kąpielowy (bo stary zużył się) i będzie można zacząć sezon basenowy, kupiłam taśmy do ćwiczeń (myślę głównie o ćwiczeniach nóg) i kupiłam…. Kettlebell.
Tak, tak… tę kulę, która przeżywa prawdziwy renesans.
Renesans.. bo podobno używana była już ponad 100 lat temu. Na razie nie po drodze mi na siłownię, więc postanowiłam bardziej efektywnie poćwiczyć w domu.
Nie wiem, co będzie w przyszłym sezonie – bardzo się obawiam, że z powodu pewnych niezależnych ode mnie okoliczności, nie będę mogła startować – a przynajmniej nie będę mogła startować tak często jak bym chciała.
Ale pomimo tego, pomimo tego wielkiego znaku zapytania – spróbuję się przygotować najlepiej jak mogę.
Tak więc dzisiaj ogłosiłam sobie rozpoczęćie przygotowań.
Dzisiaj było jeszcze skromnie, bo pół godziny ćwiczenia z „kulką” i 15 min z taśmami, ale rozkręcę się:).
„Kulka” dała mi wycisk, ale i ogromną satysfakcję. Na razie jest dość lekka, ale nie chcę szaleć. Mój zwichrowany kręgosłup i kolano mogłoby tego nie wytrzymać. Ale jak się wzmocnię to pewnie kupię cięższą.
Fajnie było, wyczerpująco i wreszcie czułam, że mięsnie mocno pracują.
Miałam spotkanie z moją nową „przyjaciółką”.
O „zaproszeniu” jej do domu myślałam już przez długi czas, ale jakoś się nie składało.
Ale dzisiaj był wolny dzień, więc pojechałam na zakupy. Kupiłam wreszcie nowy kostium kąpielowy (bo stary zużył się) i będzie można zacząć sezon basenowy, kupiłam taśmy do ćwiczeń (myślę głównie o ćwiczeniach nóg) i kupiłam…. Kettlebell.
Tak, tak… tę kulę, która przeżywa prawdziwy renesans.
Renesans.. bo podobno używana była już ponad 100 lat temu. Na razie nie po drodze mi na siłownię, więc postanowiłam bardziej efektywnie poćwiczyć w domu.
Nie wiem, co będzie w przyszłym sezonie – bardzo się obawiam, że z powodu pewnych niezależnych ode mnie okoliczności, nie będę mogła startować – a przynajmniej nie będę mogła startować tak często jak bym chciała.
Ale pomimo tego, pomimo tego wielkiego znaku zapytania – spróbuję się przygotować najlepiej jak mogę.
Tak więc dzisiaj ogłosiłam sobie rozpoczęćie przygotowań.
Dzisiaj było jeszcze skromnie, bo pół godziny ćwiczenia z „kulką” i 15 min z taśmami, ale rozkręcę się:).
„Kulka” dała mi wycisk, ale i ogromną satysfakcję. Na razie jest dość lekka, ale nie chcę szaleć. Mój zwichrowany kręgosłup i kolano mogłoby tego nie wytrzymać. Ale jak się wzmocnię to pewnie kupię cięższą.
Fajnie było, wyczerpująco i wreszcie czułam, że mięsnie mocno pracują.
A teraz będzie o jedzeniu.
W sobotę kiedy spożywaliśmy różne posiłki w pizzerni w Rajczy, Sufa dał mi spróbować trochę sałatki. Przepyszna była i nabrałam ogromnej ochota na dobrą sałatkę.
Tak więc zrobiłam.
Sałata lodowa, papryka (u mnie była żółta), pomidorki koktajlowe i jeden zwykły, gotowane jajka, parmezan albo inny ser tarty, kukurydza. Oczywiście trochę przypraw pt sól, pieprz, pieprz cytrynowy. Polałam to wszystko oliwą czosnkową, którą sama kiedyś zrobiłam (czosnek zalany oliwą). Bardzo fajnie się komponuje z taką sałatką.
Naprawdę pyszna. Proporcje według uznania. U mnie było pół sałaty , kilka pomidorków, pół papryki, trzy jajka, jedna puszka kukurydzy. Miałam na kolację i śniadanie (obfite). Polecam!
Tak więc zrobiłam.
Sałata lodowa, papryka (u mnie była żółta), pomidorki koktajlowe i jeden zwykły, gotowane jajka, parmezan albo inny ser tarty, kukurydza. Oczywiście trochę przypraw pt sól, pieprz, pieprz cytrynowy. Polałam to wszystko oliwą czosnkową, którą sama kiedyś zrobiłam (czosnek zalany oliwą). Bardzo fajnie się komponuje z taką sałatką.
Naprawdę pyszna. Proporcje według uznania. U mnie było pół sałaty , kilka pomidorków, pół papryki, trzy jajka, jedna puszka kukurydzy. Miałam na kolację i śniadanie (obfite). Polecam!
Zdrowa sałatka:) © lemuriza1972
Przy okazji posiłku w pizzerni, rozmawialiśmy o zdrowej żywności. Sufa stwierdził, że nie ma szans żeby unikać chemii.
Pokiwałyśmy przecząco głową wraz z Mambą i potwierdziłyśmy, że to nie takie trudne. Że się da.
Pomyślałam sobie, że skoro niektórzy nie wierzą, sukcesywnie stworzę listę zdrowych produktów, które można kupić bez wielkiego trudu i Wam kiedyś zaprezentuję. Może komuś się przyda.
A oto moje dzisiejsze „łowy”.
Pomyślałam sobie, że skoro niektórzy nie wierzą, sukcesywnie stworzę listę zdrowych produktów, które można kupić bez wielkiego trudu i Wam kiedyś zaprezentuję. Może komuś się przyda.
Możesz kupować w ciemno:) © lemuriza1972
Jogurt i śmietana firmy Klimeko. Nigdy jeszcze nie jadłam, ale podobno pyszne . Dlatego kupiłam, kiedy dojrzałam w tarnowskiej galerii Gemini, na stoisku z dobrymi wędlinami i przetworami niedaleko sklepu JYSK. W Tarnowie podobno do dostania w sklepie Dąbrówka przy Czarnej Drodze.
Niesiarkowane rodzynki firmy Helio kupiłam w Tesco. Zupa krem z groszku z miętą firmy Marwit (bez glutenu, bez konserwantów) też w Tesco. Marwit to firma produkująca również soki jednodniowe. M.in. marchewkowy.
Ceny umiarkowane. Nie najniższe, ale też nie przyprawiają o palpitację serca.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 listopada 2014
Tradycja
„ Zapytasz mnie : kiedy to się zaczęło?
Odpowiem Ci: nie wiem…
ALE TO TRADYCJA”
Czym bylibyśmy bez tradycji?
Zgodnie więc z wieloletnią tradycją udaliśmy się naszym wehikułem na koniec świata, a konkretnie to do Danielki, gdzie mocna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO zwykła kończyć sezon.
Coraz częściej myślę, że ten człon w naszej nazwie czyli TRANS ma naprawdę rację bytu. Niektórzy bowiem spośród członków GTA wpadają w taki trans… że JOHN Travolta uciekałby w podskokach, bo cóż tam jego Gorączka sobotniej nocy w porównaniu do naszej danielkowej gorączki sobotniej nocy...
Wyjechaliśmy już w piątek i zaczęło się od mocnego akcentu wieczorem, ponieważ co poniektórzy zdecydowali się aplikować do naszej sekcji tanecznej.
Wszystkie jelenie są nasze © lemuriza1972
A ponieważ Zarząd stawia na kobiety w Teamie (taka parytetowa polityka), Andrzej postanowił być elastyczny :
W kamiennym kręgu © lemuriza1972
Niesamowite zdolności kulinarne potwierdziła Pani Krystyna (sernik i… jakże mogłoby go zabraknąć - MURZYNEK).
Na tego drugiego liczył zwłaszcza Darek – jedyny emeryt w tym towarzystwie, ponieważ jego organizm krzyczy Murzynek! Murzynek!!!. Tak rzadko (bo tylko raz na tydzień, w niedzielę) ma okazję bowiem go degustować.
Lucy również nie zawiodła, robiąc takie oto cuda. Czyżby to był Gomolaków portret własny? Hm….
A może o jakiś inny team jednak chodziło?
Świnki z jabłkami © lemuriza1972
Młodzi sprawdzili się w roli kucharzy (kolacje, śniadania) oraz na zmywaku, tutaj prym wiódł Artur..
Prezes jak zwykle nie zawiódł jeśli chodzi o bigos i niedzielną jajecznicę (tradycja ).
Ja wygrałam casting na nianię. Nie wiem tylko czy mam to sobie poczytywać za sukces, ponieważ innych chętnych nie było. Mam nadzieję, że Dominika nie narzekała, myślę, że raczej nie, bo kiedy ją niosłam na barana, zapytała: "- Jesteś zmęczona? Bo ja nie:). "
Superniania © lemuriza1972
Filip spotkał swojego idola, któremu nadaliśmy ksywę Wiking (imponująca długość brody).
Ode mnie jednak Filip dostał zakaz zapuszczania aż tak długiej brody (bo na tę obecną Mika wyraziła zgodę, mówiąc: niech sobie ją ma.. mój Wiking .. i czule pogłaskała Filipa po bródce).
Filip czyli Wiking z GTA © lemuriza1972
W niedzielny poranek pełni emocji i wrażeń wsiedliśmy do wehikułu i podążyliśmy w kierunku Tarnowa. Niektórzy udali się podobno na rozjazd… ale co działo się podczas tego rozjazdu… tego ja już nie wiem… I tak kolejna Danielka przeszła do historii. Tradycję moi kochani, trzeba podtrzymywać, bo od tego jest tradycja.
PS Zgodnie z Tradycją zdjęć z imprez nie zamieszczamy:). Wybrańcy mieli okazję je obejrzeć podczas pośniadaniowego pokazu. Reszta niech uruchomi wyobraźnię:).
PS 2 co powiedziałby Andrzej, gdyby przeczytał powyższy tekst?
Kto zna ulubione powiedzenie Andrzeja?
Otóż Andrzej powiedziałby: "Co Ty opowiadasz???!!!"
Odpowiem Ci: nie wiem…
ALE TO TRADYCJA”
Czym bylibyśmy bez tradycji?
Zgodnie więc z wieloletnią tradycją udaliśmy się naszym wehikułem na koniec świata, a konkretnie to do Danielki, gdzie mocna grupa pod wezwaniem GOMOLA TRANS AIRCO zwykła kończyć sezon.
Coraz częściej myślę, że ten człon w naszej nazwie czyli TRANS ma naprawdę rację bytu. Niektórzy bowiem spośród członków GTA wpadają w taki trans… że JOHN Travolta uciekałby w podskokach, bo cóż tam jego Gorączka sobotniej nocy w porównaniu do naszej danielkowej gorączki sobotniej nocy...
Wyjechaliśmy już w piątek i zaczęło się od mocnego akcentu wieczorem, ponieważ co poniektórzy zdecydowali się aplikować do naszej sekcji tanecznej.
Rozrośnięta sekcja taneczna © lemuriza1972
Na pierwszy ogień poszedł Wyra. Takie proste to nie było, ponieważ w jury był Sufa i ja, a casting składał się z 6 etapów.
Wyra musiał wykazać się sporymi umiejętnościami tanecznymi ponieważ każdy etap to był (jeśli tak to mogę nazwać) odmienny gatunek muzyczny. Dał radę.
W nagrodę poszliśmy na miasto.
Na drugi dzień.
To znaczy Wyra poszedł wraz z Prezesem i kilkoma innymi, bo my pojechaliśmy samochodem od tego weekendu zwanym wehikułem.
Miasto nazywało się RAJCZA, a Prezes i spółka jak zwykle poszli skrótami Prezesa czyli… przez góry.
W Rajczy odbyła się biesiada pt spożywamy pizzę (tudzież inne smakołyki bo niektórzy muszą uważać na „gluty” i nie wszystko im wolno:)), a pizzernia cała była nasza.
Jakieś grubo ponad 30 ludków spod znaku GTA, a może i więcej, bo jeszcze dzieciaki były.
W tenże weekend niektórzy ujawnili skrywane dotąd „talenta”, z tymże do końca nie możemy ujawniać jakie, ponieważ np. Miron mógłby to źle znieść, gdybyśmy tak zdradzili jak mocno jest utalentowany jest i w jakiej dziedzinie.
Andrzej na ten przykład raz jeszcze potwierdził, że zasługuje na ksywę Baresznikow na Brodwayu, ale o jego niesamowitym talencie gawędziarskim mieliśmy się przekonać dopiero w sobotnią noc.
Opowieść o spotkaniu ze świerzbem oraz o tym jak to Andrzej kupił jelenia i jeszcze na tym zarobił (a ja niespodziewanie stałam się właścicielką jelenia) przejdą zapewne do legendy i jeszcze długo będą opowiadane przy ogniskach.
Na pierwszy ogień poszedł Wyra. Takie proste to nie było, ponieważ w jury był Sufa i ja, a casting składał się z 6 etapów.
Wyra musiał wykazać się sporymi umiejętnościami tanecznymi ponieważ każdy etap to był (jeśli tak to mogę nazwać) odmienny gatunek muzyczny. Dał radę.
W nagrodę poszliśmy na miasto.
Na drugi dzień.
To znaczy Wyra poszedł wraz z Prezesem i kilkoma innymi, bo my pojechaliśmy samochodem od tego weekendu zwanym wehikułem.
Miasto nazywało się RAJCZA, a Prezes i spółka jak zwykle poszli skrótami Prezesa czyli… przez góry.
W Rajczy odbyła się biesiada pt spożywamy pizzę (tudzież inne smakołyki bo niektórzy muszą uważać na „gluty” i nie wszystko im wolno:)), a pizzernia cała była nasza.
Jakieś grubo ponad 30 ludków spod znaku GTA, a może i więcej, bo jeszcze dzieciaki były.
W tenże weekend niektórzy ujawnili skrywane dotąd „talenta”, z tymże do końca nie możemy ujawniać jakie, ponieważ np. Miron mógłby to źle znieść, gdybyśmy tak zdradzili jak mocno jest utalentowany jest i w jakiej dziedzinie.
Andrzej na ten przykład raz jeszcze potwierdził, że zasługuje na ksywę Baresznikow na Brodwayu, ale o jego niesamowitym talencie gawędziarskim mieliśmy się przekonać dopiero w sobotnią noc.
Opowieść o spotkaniu ze świerzbem oraz o tym jak to Andrzej kupił jelenia i jeszcze na tym zarobił (a ja niespodziewanie stałam się właścicielką jelenia) przejdą zapewne do legendy i jeszcze długo będą opowiadane przy ogniskach.
Wszystkie jelenie są nasze © lemuriza1972
A ponieważ Zarząd stawia na kobiety w Teamie (taka parytetowa polityka), Andrzej postanowił być elastyczny :
Elastic:) © lemuriza1972
Sufa również raz jeszcze potwierdził, że DJ z niego znakomity. Zasłużył więc na wdzięczną ksywę DJ DZIADEK. Dał się też porwać do tańca, czym udowodnił, że jest rzeczywiście i do tańca i do różańca (no z tym drugim miałabym pewne wątpliwości, ale ponieważ usłyszałam od jednej koleżanki ostatnio, że na starość człowiek łagodnieje (o mnie mówiła), może i u Sufy tak będzie i w końcu jakiś różaniec łagodnie odmówi). O co oczywiście się pomodlimy:).
Sufa również raz jeszcze potwierdził, że DJ z niego znakomity. Zasłużył więc na wdzięczną ksywę DJ DZIADEK. Dał się też porwać do tańca, czym udowodnił, że jest rzeczywiście i do tańca i do różańca (no z tym drugim miałabym pewne wątpliwości, ale ponieważ usłyszałam od jednej koleżanki ostatnio, że na starość człowiek łagodnieje (o mnie mówiła), może i u Sufy tak będzie i w końcu jakiś różaniec łagodnie odmówi). O co oczywiście się pomodlimy:).
W kamiennym kręgu © lemuriza1972
Niesamowite zdolności kulinarne potwierdziła Pani Krystyna (sernik i… jakże mogłoby go zabraknąć - MURZYNEK).
Na tego drugiego liczył zwłaszcza Darek – jedyny emeryt w tym towarzystwie, ponieważ jego organizm krzyczy Murzynek! Murzynek!!!. Tak rzadko (bo tylko raz na tydzień, w niedzielę) ma okazję bowiem go degustować.
Lucy również nie zawiodła, robiąc takie oto cuda. Czyżby to był Gomolaków portret własny? Hm….
A może o jakiś inny team jednak chodziło?
Młodzi sprawdzili się w roli kucharzy (kolacje, śniadania) oraz na zmywaku, tutaj prym wiódł Artur..
Prezes jak zwykle nie zawiódł jeśli chodzi o bigos i niedzielną jajecznicę (tradycja ).
Ja wygrałam casting na nianię. Nie wiem tylko czy mam to sobie poczytywać za sukces, ponieważ innych chętnych nie było. Mam nadzieję, że Dominika nie narzekała, myślę, że raczej nie, bo kiedy ją niosłam na barana, zapytała: "- Jesteś zmęczona? Bo ja nie:). "
Superniania © lemuriza1972
Filip spotkał swojego idola, któremu nadaliśmy ksywę Wiking (imponująca długość brody).
Ode mnie jednak Filip dostał zakaz zapuszczania aż tak długiej brody (bo na tę obecną Mika wyraziła zgodę, mówiąc: niech sobie ją ma.. mój Wiking .. i czule pogłaskała Filipa po bródce).
Filip czyli Wiking z GTA © lemuriza1972
W niedzielny poranek pełni emocji i wrażeń wsiedliśmy do wehikułu i podążyliśmy w kierunku Tarnowa. Niektórzy udali się podobno na rozjazd… ale co działo się podczas tego rozjazdu… tego ja już nie wiem… I tak kolejna Danielka przeszła do historii. Tradycję moi kochani, trzeba podtrzymywać, bo od tego jest tradycja.
PS Zgodnie z Tradycją zdjęć z imprez nie zamieszczamy:). Wybrańcy mieli okazję je obejrzeć podczas pośniadaniowego pokazu. Reszta niech uruchomi wyobraźnię:).
PS 2 co powiedziałby Andrzej, gdyby przeczytał powyższy tekst?
Kto zna ulubione powiedzenie Andrzeja?
Otóż Andrzej powiedziałby: "Co Ty opowiadasz???!!!"
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 4 listopada 2014
Motywacja
Motywacje mogą być różne.
Moją główną motywacją do zmiany diety była chęć pozbycia się z niej wszelkich „trucizn” żeby się lepiej czuć.
Od przedwczoraj doszła nowa motywacja:). Moja siostra postanowiła mi podarować swoje spodnie. Protestowałam zawzięcie, ponieważ moja siostra jest kilka kilogramów lżejsza ode mnie i na pierwszy rzut oka wiedziałam, że w spodnie nie wejdę. Powiedziałam jej to, ale ona podstępnie wrzuciła mi spodnie do walizki, co spostrzegłam dopiero w domu.
Spodnie zmierzyłam i jak przypuszczałam – nie dopięłam się.
No to pomyślałam: damy radę, na wiosnę wbiję się w te śliczne spodenki. No i tak o to mam nową motywację:).
A dzisiaj 20 minut ćwiczeń i 40 minut biegu. Ciągle mało, ale na więcej dzisiaj nie wystarczyło czasu. Tak czasem bywa, pomimo takiej słusznej motywacji jaką są beżowe spodnie:).
Od przedwczoraj doszła nowa motywacja:). Moja siostra postanowiła mi podarować swoje spodnie. Protestowałam zawzięcie, ponieważ moja siostra jest kilka kilogramów lżejsza ode mnie i na pierwszy rzut oka wiedziałam, że w spodnie nie wejdę. Powiedziałam jej to, ale ona podstępnie wrzuciła mi spodnie do walizki, co spostrzegłam dopiero w domu.
Spodnie zmierzyłam i jak przypuszczałam – nie dopięłam się.
No to pomyślałam: damy radę, na wiosnę wbiję się w te śliczne spodenki. No i tak o to mam nową motywację:).
A dzisiaj 20 minut ćwiczeń i 40 minut biegu. Ciągle mało, ale na więcej dzisiaj nie wystarczyło czasu. Tak czasem bywa, pomimo takiej słusznej motywacji jaką są beżowe spodnie:).
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 listopada 2014
Lokowanie produktu:)
Nie sztuką jest zrobić to co się zaplanowało w sensie treningu (no może słowo „trening” jest w moim przypadku trochę na wyrost) jeśli wszystko jest ok, okoliczności dobre, człowiek ma energię i zapał i radość w sobie.
Sztuką jest zrobić to co się zaplanowało pomimo, że problemy spadają na głowę jak nagły i nieprzewidziany deszcz… a człowiek akurat jest bez parasola… :(.
No to u mnie tak dzisiaj było. Zrobiłam co zaplanowałam. Co prawda tylko w domu (domowe ćwiczenia, podźwigałam trochę ciężary… tfu ciężarki:)), ale było sporo tych ćwiczeń i cieszę się, że się przemogłam i nie zrezygnowałam.
A jak tam u Was? So… Don’t give up… Dopóki można .. don’t give up, a jak już nie można… no to trudno. I tak bywa.
A oprócz tego ugotowany żurek:). Swojego zakwasu jeszcze nie robiłam (może kiedyś, kto wie rozwijam się wszak w sztuce kulinarnej:)), ale mam taki ulubiony, sprawdzony. Nazywa się „Żurek z Kochanowa” i jest naprawdę dobry. A w Kochanowie to chyba jest słynny Wąwóz Kochanowski. Kto jechał mtb marathon w Krakowie to wie o czym mówię.
A żurek jest z pieczarkami, grzybami, wiejską kiełbaską i mocą przypraw w nim. Dobryyyyyyyyyy...
(marchewka, pietruszka, seler, pokrojona kiełbasa wiejska, jakaś vegeta natur lub kostka rosołowa, ale taka bez glutaminianu sodu…trochę grzybków.. trochę czosnku, lubczyk, pietruszka zielona, wywar się ugotuje, a potem dodajemy do niego usmażone na patelni pieczarki – nie solić w trakcie smażenia , dopiero jak się usmażą. To jest ważne, będą soczyste i smaczniejsze! Wlewamy żurek z Kochanowa, dodajemy trochę tymianku, estragonu, majeranku i przyprawy z firmy Vigor takiej do żurku. No i gotowe. I smacznego…
Aaa… jeszcze można rzecz jasna ugotować sobie jajko na twardo i zjeść do tego kromkę chleba żytniego na zakwasie. Pyszny chleb żytni odkryłam w Mielcu (piekarnia Kłaczyńscy). Kto mieszka w Mielcu lub okolicach to jest szczęściarzem, może sobie spróbować. Kto nie mieszka … ma pecha. No chyba, że poprosi kogoś kto bywa w Mielcu, o przywiezienie. Np. kolega Kolos bywa w Mielcu więc może kupić:).
Stoisko piekarni jest w galerii Aura (nieopodal tzw Górki Cyranowskiej). Górka Cyranowska to jest jedyna w Mielcu górka, więc nietrudno tam trafić. Kiedyś była fajna i nieokiełznana, a teraz ją zagospodarowano.. no i chyba straciła trochę na urodzie. A wracając do chleba z piekarni Kłaczyńscy….Masło i nic więcej nie trzeba. Smak okrągłego chleba z dzieciństwa. Z pobytów u Babci w Rudniku nad Sanem. Taki okrągły chleb Babcia zawsze kupowała....
Sztuką jest zrobić to co się zaplanowało pomimo, że problemy spadają na głowę jak nagły i nieprzewidziany deszcz… a człowiek akurat jest bez parasola… :(.
No to u mnie tak dzisiaj było. Zrobiłam co zaplanowałam. Co prawda tylko w domu (domowe ćwiczenia, podźwigałam trochę ciężary… tfu ciężarki:)), ale było sporo tych ćwiczeń i cieszę się, że się przemogłam i nie zrezygnowałam.
A jak tam u Was? So… Don’t give up… Dopóki można .. don’t give up, a jak już nie można… no to trudno. I tak bywa.
A oprócz tego ugotowany żurek:). Swojego zakwasu jeszcze nie robiłam (może kiedyś, kto wie rozwijam się wszak w sztuce kulinarnej:)), ale mam taki ulubiony, sprawdzony. Nazywa się „Żurek z Kochanowa” i jest naprawdę dobry. A w Kochanowie to chyba jest słynny Wąwóz Kochanowski. Kto jechał mtb marathon w Krakowie to wie o czym mówię.
A żurek jest z pieczarkami, grzybami, wiejską kiełbaską i mocą przypraw w nim. Dobryyyyyyyyyy...
(marchewka, pietruszka, seler, pokrojona kiełbasa wiejska, jakaś vegeta natur lub kostka rosołowa, ale taka bez glutaminianu sodu…trochę grzybków.. trochę czosnku, lubczyk, pietruszka zielona, wywar się ugotuje, a potem dodajemy do niego usmażone na patelni pieczarki – nie solić w trakcie smażenia , dopiero jak się usmażą. To jest ważne, będą soczyste i smaczniejsze! Wlewamy żurek z Kochanowa, dodajemy trochę tymianku, estragonu, majeranku i przyprawy z firmy Vigor takiej do żurku. No i gotowe. I smacznego…
Aaa… jeszcze można rzecz jasna ugotować sobie jajko na twardo i zjeść do tego kromkę chleba żytniego na zakwasie. Pyszny chleb żytni odkryłam w Mielcu (piekarnia Kłaczyńscy). Kto mieszka w Mielcu lub okolicach to jest szczęściarzem, może sobie spróbować. Kto nie mieszka … ma pecha. No chyba, że poprosi kogoś kto bywa w Mielcu, o przywiezienie. Np. kolega Kolos bywa w Mielcu więc może kupić:).
Stoisko piekarni jest w galerii Aura (nieopodal tzw Górki Cyranowskiej). Górka Cyranowska to jest jedyna w Mielcu górka, więc nietrudno tam trafić. Kiedyś była fajna i nieokiełznana, a teraz ją zagospodarowano.. no i chyba straciła trochę na urodzie. A wracając do chleba z piekarni Kłaczyńscy….Masło i nic więcej nie trzeba. Smak okrągłego chleba z dzieciństwa. Z pobytów u Babci w Rudniku nad Sanem. Taki okrągły chleb Babcia zawsze kupowała....
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 października 2014
Słodkość i słoność
Myślicie, że jest bardzo źle, bo ciemno, bo zimno?
A przecież nasze „ciemno i zimno” nie trwa tak długo.
Może być gorzej.
„Ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności. Kiedy jest zupełnie ciemno, ciało funkcjonuje o wiele lepiej niż w tych momentach przejściowych z szarówką, Co roku niezmiennie powraca jednak wrażenie, że ten jeden poświąteczny dodatkowy ciemny miesiąc to już trochę za dużo. Z jednej strony jest dobrze, a z drugiej przychodzi zmęczenie i znużenie brakiem horyzontu, który ukaże się dopiero w drugiej połowie miesiąca. Bańkowatość odczuwa się teraz ze zdwojoną siłą. To jest niekończące się napięcie przedmiesiączkowe, permanentne wkruw….. nie wiadomo o co. Pilates w poniedziałki, spinning we wtorki, basen w piątki, w górę i w dół na sparku, a energii tyle co nieobecny kot napłakał”.
A przecież nasze „ciemno i zimno” nie trwa tak długo.
Może być gorzej.
„Ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności. Kiedy jest zupełnie ciemno, ciało funkcjonuje o wiele lepiej niż w tych momentach przejściowych z szarówką, Co roku niezmiennie powraca jednak wrażenie, że ten jeden poświąteczny dodatkowy ciemny miesiąc to już trochę za dużo. Z jednej strony jest dobrze, a z drugiej przychodzi zmęczenie i znużenie brakiem horyzontu, który ukaże się dopiero w drugiej połowie miesiąca. Bańkowatość odczuwa się teraz ze zdwojoną siłą. To jest niekończące się napięcie przedmiesiączkowe, permanentne wkruw….. nie wiadomo o co. Pilates w poniedziałki, spinning we wtorki, basen w piątki, w górę i w dół na sparku, a energii tyle co nieobecny kot napłakał”.
Ilona Wiśniewska „Białe. Zimna wyspa Spistbergen”.
No… może być gorzej?
No może… Nie mamy tak źle.
Trzeba więc działać, działać i działać. Nie przysypiać snem zimowym.
Dzisiaj 45 minut ćwiczeń. Miałam ochotę wyjść na zewnątrz (pobiegać albo pochodzić), ale trochę czasowo nie wypaliło.
Dzisiaj odebrałam książkę. Ta składa się z większej ilości przepisów więc będę się nadal realizować w kuchni i produkować zdrowe jedzonko.
Zapał wciąż jest:). Nie mija.
Nowa "Julita" © lemuriza1972
Dzisiaj na kolację zrobiłam coś czego dawno nie robiłam, a to jest jeden ze smaków dzieciństwa. Sałatka porowa.
Trzeba pamiętać jednak o jednym – pory muszą być dobrze sparzone. 2 pory kroimy w talarki i parzymy gorącą wodą (ja robię to kilkakrotnie aż por jest miękki i bez goryczy), jedno jabłko ścieramy na grubych oczkach tarki, cztery ugotowane jajka też ścieramy. Do tego zielony groszek konserwowy. Generalnie do takie sałatki dodawałam zawsze majonez, ale tym razem jogurt naturalny (Piątnica), wymieszałam z jedną łyżką majonezu (Kielecki – jak przeanalizowałam skład wydawał mi się najbardziej akceptowalny). Do tego dodałam pieprz cytrynowy (ale nie jest konieczny) i estragon (bo przeczytałam dzisiaj, że dobrze komponuje się z jajkami). No i wszystkie ładnie wymieszane i sos jogurtowo-majonezowy dodany. Pieprz, sól.
Smaczne, zdrowe.
Sałatka z porów © lemuriza1972
A na jutrzejsze śniadanie już przygotowana jaglanka z odrobiną suszonych owoców, migdałami i olejem kokosowym. Że nie?:). Że nie ten smak.. że kasza… ze słodka.
A może jednak?:)
„ Zaliczam się do pokolenia, które przez lata do doprawiania potraw używało jedynie cukru oraz soli i pieprzu. Tylko tych trzech albo gotowej mieszanki z glutaminianem sodu. Po latach jedzenia takich dań tak nieurozmaiconych smakowo oraz gotowych wyrobów sklepowych potrafimy w zasadzie rozróżniać już tylko słodkość i słoność. Nasz upośledzony zmysł smaku wykształcony na syropie glukozowo-fruktozowym – z jednej strony – i glutaminianie sodu – z drugiej decyduje o tym, czy dana potrawa nam smakuje czy nie. Nasz smak został uwięziony w syropowo-glutaminianowych granicach. Wiemy tylko, że coś jest za mało słodkie, ewentualnie za bardzo lub za mało słone. Mam koleżankę obdarzoną wrodzoną zdolnością perfekcyjnego stosowania przypraw. Nawet zielona sałata przyprawiona przez nią smakuje nieziemsko”. Julita Bator „Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” .
Po czym następuje spis przypraw, które pasują do konkretnych rodzajów mięs czy potraw. Ale jeśli się chcecie dowiedzieć jakie do czego pasują, to już trzeba sięgnąć do książki. Polecam. Przygoda, przygoda, przygoda. I jaka pożyteczna dla zdrowia przygoda.
A na jutrzejsze śniadanie już przygotowana jaglanka z odrobiną suszonych owoców, migdałami i olejem kokosowym. Że nie?:). Że nie ten smak.. że kasza… ze słodka.
A może jednak?:)
„ Zaliczam się do pokolenia, które przez lata do doprawiania potraw używało jedynie cukru oraz soli i pieprzu. Tylko tych trzech albo gotowej mieszanki z glutaminianem sodu. Po latach jedzenia takich dań tak nieurozmaiconych smakowo oraz gotowych wyrobów sklepowych potrafimy w zasadzie rozróżniać już tylko słodkość i słoność. Nasz upośledzony zmysł smaku wykształcony na syropie glukozowo-fruktozowym – z jednej strony – i glutaminianie sodu – z drugiej decyduje o tym, czy dana potrawa nam smakuje czy nie. Nasz smak został uwięziony w syropowo-glutaminianowych granicach. Wiemy tylko, że coś jest za mało słodkie, ewentualnie za bardzo lub za mało słone. Mam koleżankę obdarzoną wrodzoną zdolnością perfekcyjnego stosowania przypraw. Nawet zielona sałata przyprawiona przez nią smakuje nieziemsko”. Julita Bator „Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” .
Po czym następuje spis przypraw, które pasują do konkretnych rodzajów mięs czy potraw. Ale jeśli się chcecie dowiedzieć jakie do czego pasują, to już trzeba sięgnąć do książki. Polecam. Przygoda, przygoda, przygoda. I jaka pożyteczna dla zdrowia przygoda.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 października 2014
Bieganie we mgle (2)
Dzień osiemnasty.
Bez słodyczy, bez cukru (odrobina miodu do kawy i herbaty – dzisiaj po raz pierwszy wypiłam gorzką herbatę hurraaa, udało się!), bez pszenicy, z jak najmniejszą ilością przetworzonego jedzenia, bez gotowych dań, barów itd.
Jest fajnie, naprawdę fajnie, ale na konkretne podsumowania przyjdzie czas. Już jednak mogę polecić – duże lepsze samopoczucie, lepsze spanie, brak senności w ciągu dnia, brak zmęczenia.
Jakiś zarys planu na jesień i zimę jest. Ale tylko zarys, trzeba doprecyzować szczegóły. Dopóki jednak powstanie konkretny plan na razie jest wstęp do planu i zanim przejdziemy do konkretów też coś robić się będzie:). Energię trzeba produkować:).
Dzisiaj było 20 min ćwiczeń i 35 minut biegania. Bieganie we mgle i rześkim, prawie zimowym powietrzu (uwielbiam takie powietrze!). Tylko chyba trochę za krótkie to bieganie, muszę zwiększyć dystans.
Usłyszałam dzisiaj w Radiu Kraków rozmowę z jakimś Panem (Prezesem jakiegoś stowarzyszenia, nazwy niestety nie usłyszałam). Powiedział ważną rzecz. Opowiadał, że trenował siatkówkę i że pamięta, że po najbardziej ciężkich treningach, kiedy do szatni schodziło się niemalże na czworakach, był największy przypływ endorfin. No jasna sprawa.
Za chwilę Pan powiedział, że nie rozumie wobec tego dlaczego rodzice „załatwiając” dzieciom zwolnienia z wf-u zamykają im dostęp do tych endorfin. No właśnie.. A w zamian fundują im endorfiny w sklepowych słodyczach.
PS Jaglanka na śniadanie z suszonymi owocami była PYSZNA!!!
Bez słodyczy, bez cukru (odrobina miodu do kawy i herbaty – dzisiaj po raz pierwszy wypiłam gorzką herbatę hurraaa, udało się!), bez pszenicy, z jak najmniejszą ilością przetworzonego jedzenia, bez gotowych dań, barów itd.
Jest fajnie, naprawdę fajnie, ale na konkretne podsumowania przyjdzie czas. Już jednak mogę polecić – duże lepsze samopoczucie, lepsze spanie, brak senności w ciągu dnia, brak zmęczenia.
Jakiś zarys planu na jesień i zimę jest. Ale tylko zarys, trzeba doprecyzować szczegóły. Dopóki jednak powstanie konkretny plan na razie jest wstęp do planu i zanim przejdziemy do konkretów też coś robić się będzie:). Energię trzeba produkować:).
Dzisiaj było 20 min ćwiczeń i 35 minut biegania. Bieganie we mgle i rześkim, prawie zimowym powietrzu (uwielbiam takie powietrze!). Tylko chyba trochę za krótkie to bieganie, muszę zwiększyć dystans.
Usłyszałam dzisiaj w Radiu Kraków rozmowę z jakimś Panem (Prezesem jakiegoś stowarzyszenia, nazwy niestety nie usłyszałam). Powiedział ważną rzecz. Opowiadał, że trenował siatkówkę i że pamięta, że po najbardziej ciężkich treningach, kiedy do szatni schodziło się niemalże na czworakach, był największy przypływ endorfin. No jasna sprawa.
Za chwilę Pan powiedział, że nie rozumie wobec tego dlaczego rodzice „załatwiając” dzieciom zwolnienia z wf-u zamykają im dostęp do tych endorfin. No właśnie.. A w zamian fundują im endorfiny w sklepowych słodyczach.
PS Jaglanka na śniadanie z suszonymi owocami była PYSZNA!!!
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 października 2014
Produkcja energii
„ Idą ciężkie dni” – pomyślałam wczoraj, kiedy po spacerze wróciłam do domu, zjadłam obiad i zrobiło się ciemno za oknem.
I pomyślałam, że trzeba obmyślić plan działania bo popołudnia i wieczory, kiedy za oknem jest tak ponuro i ciemno są dość ciężkie do „uniesienia”.
Dzisiaj na chwilę pojawiło się słońce (od razu uśmiech na twarzy), ale zanim dojechałam po pracy do domu słońca już nie było (w Mościcach to chyba od wczoraj jakaś strefa mgły jest).
Co zrobić? No COŚ zrobić trzeba! Jakiś plan endorfinowy być musi.
Obmyślam, obmyślam.. coś wymyślę.
Na razie oglądam po raz któryś już jeden z moich ukochanych seriali czyli „SIEDLISKO” (ukojenie, ciepło, miód na serce)
Na razie pozapalałam świece żeby jaśniej było i "cieplej".:)
Światełko w tunelu © lemuriza1972
I pomyślałam, że trzeba obmyślić plan działania bo popołudnia i wieczory, kiedy za oknem jest tak ponuro i ciemno są dość ciężkie do „uniesienia”.
Dzisiaj na chwilę pojawiło się słońce (od razu uśmiech na twarzy), ale zanim dojechałam po pracy do domu słońca już nie było (w Mościcach to chyba od wczoraj jakaś strefa mgły jest).
Co zrobić? No COŚ zrobić trzeba! Jakiś plan endorfinowy być musi.
Obmyślam, obmyślam.. coś wymyślę.
Na razie oglądam po raz któryś już jeden z moich ukochanych seriali czyli „SIEDLISKO” (ukojenie, ciepło, miód na serce)
Na razie pozapalałam świece żeby jaśniej było i "cieplej".:)
A gdybyśmy tak mieszkali na Spitsbergenie?
Wiecie co by było? Wyobrażacie to sobie?
„ Czekałam na pierwszą zimę, ale jednocześnie się jej bałam. Nigdy wcześniej nie żyłam bez słońca i nie wiedziałam jak to będzie. Co innego słyszeć, że księżyc jest jedynym źródłem światła, a co innego tego doświadczyć tego w środku dnia. Im jest ciemniej, tym bardziej ciało zaczyna robić się ospałe, wolne, nieswoje. Nie chce się jeść, spać, mówić. Na swój sposób robi się wszystko jedno. W ciemności trzeba sobie samemu wyprodukować energię, zmusić się żeby było normalnie. Udawać, że nie ma różnicy, czy jest jasno, czy ciemno, mimo, że to ma znaczenie. Jeśli jednak zdecydowało się tutaj spędzić zimę, trzeba przechytrzyć samego siebie. W pierwszym roku z pomocą przyszedł rower stacjonarny, czyli spinning w hali sportowej, gdzie na zajęciach codziennie notuje się komplet, bo łatwiej udaje się w grupie”.
Ilona Wiśniewska „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”
Czyli co produkujemy energię? Próbujemy przechytrzyć samego siebie?
Czekam na Wasze sposoby.
Tymczasem trochę poćwiczyłam w domu . O endorfiny trzeba się postarać.
Same nie przyjdą. Hantle, ciężarki na nogach, brzuszki i takie tam. Przez godzinę. Na dzisiaj to wszystko. O jutrze pomyślę jutro.
A na koniec trochę jeszcze o jedzeniu.
Dzisiaj spotkałam koleżankę, która powiedziała mi, że czyta mojego bloga i że fajnie, że podaje przepisy i żebym dalej je podawała. No dobra, to dzisiaj będzie o kaszy:).
OOOO…. Już widzę te skrzywione miny. No tak.. też nie jestem entuzjastką kasz. Gryczanej np. ze względu na zapach nie tknę, chociaż batony z gryczanych płatków były dobre. Tylko na początku zapach mi przeszkadzał, a potem jakoś zginął w powodzi owoców suszonych.
Kiedyś nie lubiłam też ryżu, ale się przekonałam, więc jestem przekonana:), że i do kasz (zwłaszcza tej jaglanej) można się przekonać. A po co? Bo to samo bogactwo ta kasza.
Proszę bardzo http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jeszcze bardziej przekonał mnie ten wpis. Przeczytajcie! (zwłaszcza ten pierwszy akapit przemówił do mnie: „Gdyby każdy z nas jadł kaszę jaglaną przynajmniej dwa razy w tygodniu na śniadanie to prawdopodobnie oddziały gastrologiczne w szpitalach z czasem by opustoszały. Jej działanie szczególnie na układ pokarmowy jest wręcz spektakularne. Obserwuje to w mojej praktyce dietoterapii u większości pacjentów. Szkoda tylko, że statystycznie przekonuje się do jaglanej raczej ktoś schorowany niż zdrowy.”)
http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jaglaną trzeba tylko umiejętnie ugotować (bo podobno jak się to zrobi źle, to ma charakterystyczną gorycz). Namaczam na co najmniej pół godziny, potem przelewam wodą i gotuję w osolonej wodzie. 15 min, a potem chwilę trzymam pod przykryciem.
Z czym jem? Sosy (ale te własnoręcznie robione), warzywa duszone z mięsem, a dzisiaj.. dzisiaj będzie kasza na słodko.
Na jutro na śniadanie do pracy. Kiedy kasza była jeszcze gorąca dodałam łyżkę oleju kokosowego, ale można zastąpić miodem.. albo odrobiną dżemu. Olej kokosowy to świetny tłuszcz. Polecam!
Do tego rodzynki, żurawina. Można dodać banana albo jabłko. I na zdrowie. To jest naprawdę na zdrowie i wcale nie kłuje w zęby. Wystarczy się przekonać i polubić. Dobrze ugotowana ma smak neutralny. Dobrze doprawiona jest bardzo dobra. Po prostu.
Wiecie co by było? Wyobrażacie to sobie?
„ Czekałam na pierwszą zimę, ale jednocześnie się jej bałam. Nigdy wcześniej nie żyłam bez słońca i nie wiedziałam jak to będzie. Co innego słyszeć, że księżyc jest jedynym źródłem światła, a co innego tego doświadczyć tego w środku dnia. Im jest ciemniej, tym bardziej ciało zaczyna robić się ospałe, wolne, nieswoje. Nie chce się jeść, spać, mówić. Na swój sposób robi się wszystko jedno. W ciemności trzeba sobie samemu wyprodukować energię, zmusić się żeby było normalnie. Udawać, że nie ma różnicy, czy jest jasno, czy ciemno, mimo, że to ma znaczenie. Jeśli jednak zdecydowało się tutaj spędzić zimę, trzeba przechytrzyć samego siebie. W pierwszym roku z pomocą przyszedł rower stacjonarny, czyli spinning w hali sportowej, gdzie na zajęciach codziennie notuje się komplet, bo łatwiej udaje się w grupie”.
Ilona Wiśniewska „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”
Czyli co produkujemy energię? Próbujemy przechytrzyć samego siebie?
Czekam na Wasze sposoby.
Tymczasem trochę poćwiczyłam w domu . O endorfiny trzeba się postarać.
Same nie przyjdą. Hantle, ciężarki na nogach, brzuszki i takie tam. Przez godzinę. Na dzisiaj to wszystko. O jutrze pomyślę jutro.
A na koniec trochę jeszcze o jedzeniu.
Dzisiaj spotkałam koleżankę, która powiedziała mi, że czyta mojego bloga i że fajnie, że podaje przepisy i żebym dalej je podawała. No dobra, to dzisiaj będzie o kaszy:).
OOOO…. Już widzę te skrzywione miny. No tak.. też nie jestem entuzjastką kasz. Gryczanej np. ze względu na zapach nie tknę, chociaż batony z gryczanych płatków były dobre. Tylko na początku zapach mi przeszkadzał, a potem jakoś zginął w powodzi owoców suszonych.
Kiedyś nie lubiłam też ryżu, ale się przekonałam, więc jestem przekonana:), że i do kasz (zwłaszcza tej jaglanej) można się przekonać. A po co? Bo to samo bogactwo ta kasza.
Proszę bardzo http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jeszcze bardziej przekonał mnie ten wpis. Przeczytajcie! (zwłaszcza ten pierwszy akapit przemówił do mnie: „Gdyby każdy z nas jadł kaszę jaglaną przynajmniej dwa razy w tygodniu na śniadanie to prawdopodobnie oddziały gastrologiczne w szpitalach z czasem by opustoszały. Jej działanie szczególnie na układ pokarmowy jest wręcz spektakularne. Obserwuje to w mojej praktyce dietoterapii u większości pacjentów. Szkoda tylko, że statystycznie przekonuje się do jaglanej raczej ktoś schorowany niż zdrowy.”)
http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jaglaną trzeba tylko umiejętnie ugotować (bo podobno jak się to zrobi źle, to ma charakterystyczną gorycz). Namaczam na co najmniej pół godziny, potem przelewam wodą i gotuję w osolonej wodzie. 15 min, a potem chwilę trzymam pod przykryciem.
Z czym jem? Sosy (ale te własnoręcznie robione), warzywa duszone z mięsem, a dzisiaj.. dzisiaj będzie kasza na słodko.
Na jutro na śniadanie do pracy. Kiedy kasza była jeszcze gorąca dodałam łyżkę oleju kokosowego, ale można zastąpić miodem.. albo odrobiną dżemu. Olej kokosowy to świetny tłuszcz. Polecam!
Do tego rodzynki, żurawina. Można dodać banana albo jabłko. I na zdrowie. To jest naprawdę na zdrowie i wcale nie kłuje w zęby. Wystarczy się przekonać i polubić. Dobrze ugotowana ma smak neutralny. Dobrze doprawiona jest bardzo dobra. Po prostu.
Jaglanka na słodko:) © lemuriza1972
A na koniec jeszcze słówko o Nutelli, kiedyś tutaj wspomnianej jako nieocenienie źródło energii…. Sama widziałam, że wielu kolarzy ją wcina. Czy warto? Poczytajcie.
Przy okazji jest tu przepis na „domową Nutellę”. http://dietetycznie-apetycznie.blogspot.com/2012/...
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 października 2014
Buczyna
Niedziela.
Park w Mościcach © lemuriza1972
Kot o dwóch twarzach © lemuriza1972
Zbliżenie © lemuriza1972
Jak wejście do tajemniczego ogrodu © lemuriza1972
Królik w otoczeniu drobiu:) © lemuriza1972
Nie wiem co to, ale ładne © lemuriza1972
Dzika róża © lemuriza1972
Buczyna © lemuriza1972
Staw w Buczynie © lemuriza1972
Raz jeszcze © lemuriza1972
Strumyk © lemuriza1972
Raz jeszcze strumyk © lemuriza1972
I jeszcze trochę jesiennego stawu © lemuriza1972
Off Topic:)
Dzisiejsze pierwsze danie © lemuriza1972
I co z tą niedzielą?
Była taka propozycja żeby jechać w Dolinki Podkrakowskie (tam się mieli spotkać Gomolanie ze Śląska).
Ja od razu zrezygnowałam – zbyt zimno żeby jeździć 4-5 godzin na rowerze, to raz, a dwa, że kondycja już mi nie pozwala na taką jazdę. Liczyłam jednak na to, że mimo wszystko dzisiaj na rower wyjadę. Miało być cieplej i przyjemniej. Nie było.
Jesień chyli się ku upadkowi i nie jest zbyt przyjazna.
Gdzie to piękne słońce z ubiegłego tygodnia? Obudziłam się rano, odsłoniłam żaluzje. Mgła. Popatrzyłam na termometr. 5 stopni. Brrrrrr…….. Gdyby to jeszcze była wiosna, kiedy formę trzeba budować, to co innego, ale tak… NIE! Zdecydowane NIE. Wyciągnęłam więc buty trekkingowe, ubrałam softshellowe spodnie, kurtkę, na głowę czapkę, kijki w dłoń i na spacer.
No i gdzie tu w Mościcach pochodzić co? No można iść nad Dunajec, albo do Buczyny. Albo do Parku przy Czarnej Drodze. Wielkiego wyboru nie ma. Wybór padł więc na Buczynę, który to las bardzo, bardzo lubię i uważam, że jest wyjątkowy nie tylko ze względu na to, że to miejsce mordu 10 tys. Żydów tarnowskich.
Po prostu jest uroczy, pełen niezwykłych zakątków, w sam raz na spacer.
Była taka propozycja żeby jechać w Dolinki Podkrakowskie (tam się mieli spotkać Gomolanie ze Śląska).
Ja od razu zrezygnowałam – zbyt zimno żeby jeździć 4-5 godzin na rowerze, to raz, a dwa, że kondycja już mi nie pozwala na taką jazdę. Liczyłam jednak na to, że mimo wszystko dzisiaj na rower wyjadę. Miało być cieplej i przyjemniej. Nie było.
Jesień chyli się ku upadkowi i nie jest zbyt przyjazna.
Gdzie to piękne słońce z ubiegłego tygodnia? Obudziłam się rano, odsłoniłam żaluzje. Mgła. Popatrzyłam na termometr. 5 stopni. Brrrrrr…….. Gdyby to jeszcze była wiosna, kiedy formę trzeba budować, to co innego, ale tak… NIE! Zdecydowane NIE. Wyciągnęłam więc buty trekkingowe, ubrałam softshellowe spodnie, kurtkę, na głowę czapkę, kijki w dłoń i na spacer.
No i gdzie tu w Mościcach pochodzić co? No można iść nad Dunajec, albo do Buczyny. Albo do Parku przy Czarnej Drodze. Wielkiego wyboru nie ma. Wybór padł więc na Buczynę, który to las bardzo, bardzo lubię i uważam, że jest wyjątkowy nie tylko ze względu na to, że to miejsce mordu 10 tys. Żydów tarnowskich.
Po prostu jest uroczy, pełen niezwykłych zakątków, w sam raz na spacer.
No to sobie poszłam. Spokojnie, nigdzie się nie spiesząc.
I takie refleksje mnie naszły, że kiedy jedzie się na rowerze wiele rzeczy nam umyka. Na spacerze widzimy więcej.
Do Buczyny mam jakieś 6 km. Jak już doszłam to pochodziłam sobie trochę po lesie, a potem w tył zwrot i powrót przez Zbylitowską Górę, w której skręciłam w ulicę Spacerową a potem w Zielną, po drodze była ulica Piękna, a potem już w Mościcach dojrzałam Jesienną. Ładne nazwy.
W drodze ok 2 godzin 40 min. Kilometrów tak około 12, może trochę więcej...
I takie refleksje mnie naszły, że kiedy jedzie się na rowerze wiele rzeczy nam umyka. Na spacerze widzimy więcej.
Do Buczyny mam jakieś 6 km. Jak już doszłam to pochodziłam sobie trochę po lesie, a potem w tył zwrot i powrót przez Zbylitowską Górę, w której skręciłam w ulicę Spacerową a potem w Zielną, po drodze była ulica Piękna, a potem już w Mościcach dojrzałam Jesienną. Ładne nazwy.
W drodze ok 2 godzin 40 min. Kilometrów tak około 12, może trochę więcej...
Park w Mościcach © lemuriza1972
Kot o dwóch twarzach © lemuriza1972
Zbliżenie © lemuriza1972
Jak wejście do tajemniczego ogrodu © lemuriza1972
Królik w otoczeniu drobiu:) © lemuriza1972
Nie wiem co to, ale ładne © lemuriza1972
Dzika róża © lemuriza1972
Buczyna © lemuriza1972
Staw w Buczynie © lemuriza1972
Raz jeszcze © lemuriza1972
Strumyk © lemuriza1972
Raz jeszcze strumyk © lemuriza1972
I jeszcze trochę jesiennego stawu © lemuriza1972
Off Topic:)
Olga Tokarczuk i „Księgi Jakubowe”. Lektura wymagająca. Przenosząca nas w odległe czasy, ale jakże inaczej niż np. .. Sienkiewicz.
Pewnie wielu się narażę, ale fanką tego pisarza nie jestem i nigdy nie byłam. "Przeszkadza" mi styl, język. Nie podoba mi się. Moim zdaniem to są książki dobre, ale .. dla młodzieży. Taka jest moja opinia. Raz to nawet dostałam w szkole dwóję bo „Potopu” nie przeczytałam.
Mogłam czytać „Lalkę”, „Faraona”, ukochane „Emancypantki”, „Nad Niemnem”, "Chłopów", ale Sienkiewicz mnie męczył.
Za to Tokarczuk… aż czuje się te odległe czasy, zapachy… widzi się te miasteczka… Plastycznie to wszystko opisane. Bardzo. A ile pracy włożonej w tę książkę. Imponujące...
Doskonały język.
Cytat na dzisiaj: „ Bóg stworzył człowieka z oczami z przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek ma zajmować się tym, co będzie, a nie tym co było”.
A w ramach promocji zdrowego odżywiania się o barszczu dzisiaj będzie. Kiedyś było o zakwasie, dzisiaj o barszczu z tego zakwasu. W tym barszczu nie ma żadnego sklepowego koncentratu, jest tylko zakwas ( pół na pół mój i kolegi z pracy, który przyniósł mi swój do spróbowania – chyba czyta mojego bloga:)), są warzywa, czosnek, tymianek, estragon, lubczyk, pietruszka, vegeta natur. I tyle. No i popatrzcie jaki ma piękny kolor. Bez barwników, ulepszaczy itp.
Pewnie wielu się narażę, ale fanką tego pisarza nie jestem i nigdy nie byłam. "Przeszkadza" mi styl, język. Nie podoba mi się. Moim zdaniem to są książki dobre, ale .. dla młodzieży. Taka jest moja opinia. Raz to nawet dostałam w szkole dwóję bo „Potopu” nie przeczytałam.
Mogłam czytać „Lalkę”, „Faraona”, ukochane „Emancypantki”, „Nad Niemnem”, "Chłopów", ale Sienkiewicz mnie męczył.
Za to Tokarczuk… aż czuje się te odległe czasy, zapachy… widzi się te miasteczka… Plastycznie to wszystko opisane. Bardzo. A ile pracy włożonej w tę książkę. Imponujące...
Doskonały język.
Cytat na dzisiaj: „ Bóg stworzył człowieka z oczami z przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek ma zajmować się tym, co będzie, a nie tym co było”.
A w ramach promocji zdrowego odżywiania się o barszczu dzisiaj będzie. Kiedyś było o zakwasie, dzisiaj o barszczu z tego zakwasu. W tym barszczu nie ma żadnego sklepowego koncentratu, jest tylko zakwas ( pół na pół mój i kolegi z pracy, który przyniósł mi swój do spróbowania – chyba czyta mojego bloga:)), są warzywa, czosnek, tymianek, estragon, lubczyk, pietruszka, vegeta natur. I tyle. No i popatrzcie jaki ma piękny kolor. Bez barwników, ulepszaczy itp.
Dzisiejsze pierwsze danie © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 października 2014
Podróże
Lenistwo dzisiaj mnie ogarnęło (ale tylko sportowe lenistwo, bo zakupy zrobione, okna umyte, obiad ugotowany:)). Miałam w planach bieganie, ale jakoś tak zasiedziałam się w domu, że wychodzić mi się już nie chciało i pomyślałam… poćwiczę w domu, a jutro wyruszy się na zewnątrz. No to poćwiczyłam.
A poza tym? Poza tym… już ją mam!!!
Lubię się dzielić swoimi małymi i większymi radościami, więc dzielę się!
Są rzeczy na które czeka się szczególnie.
Na tę czekałam długo i szeczególnie. Doczekałam się.
Długo oczekiwana, wyjątkowo pięknie wydana , uwaga: licząca ponad 900 stron, nowa książka Olgi Tokarczuk. Olga Tokarczuk jest dla mnie jak… Gutek w muzyce, Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch, Adam Małysz w sporcie czyli jest u mnie na szczycie listy ulubionych.
Przygodę zaczęłam od „Prawieku i innych czasów”, a potem po kolei wszystkie książki bez wyjątku (tak przypadła mi do serca Pani Olga). Wszystkie stoją na półce, więc i tej zabraknąć nie mogło.
Wspominałam już o tym – miałam okazję Olgę Tokarczuk poznać, mam książkę z jej autografem, dzięki niej odbyłam pewną podróż… Dużo jej zawdzięczam. Dużo emocji i czytelniczych przyjemności.
Taki fragment z najnowszej książki: „ Gdyby ludzie czytali te same książki, żyliby w tym samym świecie, tymczasem żyją w innych, jak ci Chińczycy, o których pisał Kircher. A są i tacy, całe mnóstwo co nie czytają wcale, ci mają umysł uśpiony, myśli proste, zwierzęce, jak owi chłopi o pustych oczach. Gdyby on ksiądz, był królem, nakazałby jeden dzień pańszczyzny na czytanie przeznaczyć, cały stan chłopski zagoniłby do ksiąg i od razu inaczej by wyglądała Rzeczpospolita”
Książka nosi tytuł „Księgi Jakubowe czyli wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych. Opowiadana przez zmarłych, a przez autorkę dopełniona metodą koniektury z wielu rozmaitych ksiąg zaczerpnięta, a także wspomożona imaginacją, która to jest największym naturalnym darem człowieka”.
Ot co. A ja mapę podróży, swoich podróży mam na swojej lodówce. Tak, tak właśnie tak. Skromne te podróże były, ale kilka ich było, więc są pamiątki. Pomysł takiego upamiętniania podróży zrodził się w pracy, kiedy któraś z dziewczyn przywiozła magnes z jakiegoś wyjazdu, co potem stało się tradycją i mamy już dużą kolekcję, która rokrocznie się powiększa. Moja jest skromna, ale … ładna.:). Tak jakoś mi się skojrzyło.. wielka podróż z moją mapą podróży.
Mapa podróży:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 października 2014
DRUŻYNA
Powoli, małymi krokami zbliżam się do podsumowania mojego sezonu. Uznałam jednak, że zanim napiszę o sezonie, o moich wynikach to osobny wpis poświęcę temu co było dla mnie największą wartością tego sezonu.
Drużynie.
Czyli Ludziom.
Drużynie.
Czyli Gomola Trans Airco.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym jaki sport „łatwiej” jest uprawiać? Indywidualny czy drużynowy? Ja się zastanawiałam, bo akurat porównanie mam. 13 lat grania w siatkówkę, kilka sezonów amatorskich startów w MTB. I co? W siatkówce pozornie łatwiej, bo wynik nie zależy tylko od ciebie. Ty możesz grać słabiej, ale i tak wynik może być dobry. Może być jednak odwrotnie. Ty grasz świetnie, a reszta nie i chociaż byś się wspiął na wyżyny swoich umiejętności –nic to nie da. Może też być tak, że jeden Twój błąd może zniweczyć starania całej drużyny.
MTB. Wszystko niby zależy tylko od ciebie. Jesteś sobie żeglarzem, sterem i okrętem. Musisz być bardzo silny, bo samotna walka przez długie godziny na trasie, to nie jest łatwa sprawa.
I co? I nie mam dla Was jednoznacznej odpowiedzi, gdzie jest „łatwiej”.
Wiem jedno. I tu i tu ważni są ludzie wokół Ciebie. Jeśli startujesz w zawodach MTB i nie jesteś członkiem żadnej drużyny, jest trudniej. Wiem, bo tak jeździłam.
Drużyna mobilizuje, drużyna wspiera, drużyna dodaje skrzydeł, pomaga na bufetach, oklaskuje na mecie.
Poczucie przynależności do takiej sportowej rodziny to niesamowite uczucie.
Ale jest jedno „ale”.
Nie każda drużyna to drużyna przez duże „D”.
By nią była muszą się w niej znaleźć odpowiedni ludzie.
Bo drużyna to nie tylko organizacja, stroje, pieniądze, drużyna to przede wszystkim LUDZIE. Właściwi ludzie.
Znalazłam się szczęśliwym zbiegiem wielu okoliczności w zupełnie niezwykłej drużynie – Gomola Trans Airco. W drużynie gdzie podstawową wartością jest PRZYJAŹŃ. Gdzie wynik sportowy jest oczywiście ważny, ale najważniejszą sprawą jest PRZYJAŹŃ.
Gdzie hasło: „ jeden za wszystkich wszyscy za jednego” nie jest pustym sloganem.
Czy mogło mi się przytrafić w moim sportowym życiu coś lepszego? Nie.
Żaden puchar, żaden medal nie będzie miał większej wartości niż przynależność do tej właśnie drużyny.
To był mój pierwszy rok w GTA. Czy miałam jakieś obawy? Jedyne jakie miałam to o moje sportowe wyniki – nie chciałam przynieść wstydu drużynie.
Innych nie było, bo przecież znałam już wcześniej tych LUDZI.
Kiedy padła propozycja bycia członkiem GTA poczułam dumę, że ktoś o mnie pomyślał, pomimo tego, że zawodnik ze mnie żaden. I to to stało się impulsem żeby przejeździć jeszcze jeden sezon (bo miałam wcześniej wątpliwości).
Daliście mi Kochani siłę, motywację, radość, energię i wiarę, że jeszcze można. Że można pomimo 42 lat, różnych życiowych przeciwności i nie najlepszej sportowej formy.
Byliście mi takim ŚWIATEŁKIEM w tunelu przez cały ten sezon.
I tego co było nikt mi już nie zabierze i to na zawsze pozostanie we wspomnieniach.
Maraton w DUKLI zupełnie wyjątkowy, bo taki gomolowy. Pakowanie ciast i radość, że robimy to „od Gomoli”, że w imieniu drużyny dajemy innym radość.
Rozmowy, imprezy, szalony taneczny wieczór w Istebnej, mistrzostwa świata drugiego planu, przyjaźń z Panią Krystyną, też przecież GOMOLANKĄ, te wszystkie ciepłe słowa, które słyszałam kiedy na maratonie wyprzedzał mnie ktoś z GTA, nasze z Panią Krystyną kibicowanie na Ochodzitej, Gomolątko i jego z nami zwiedzanie różnych zakątków Polski…
Wierzę, że wiele jeszcze przed nami.
Nie potrafię opisać tego wszystkiego tak fajnie jak to robi Sufa. Więc go zacytuję:
„Jest jeszcze coś takiego, co ma wartość większą niż wszystkie akcje, medale i puchary, które nam wręczono. To przyjaźń. Ten team, to nie tylko jeden kierunek – wynik. To także wspólne treningi, wyjazdy, imprezy, spędzanie czasu, pomoc w chwilach, gdy jest potrzebna. Gomola Trans Airco to ludzie, na których można polegać w każdej sytuacji. Ten team to nasz rowerowy rock’n’roll, a jak wiadomo bez niego żyć nie sposób. Jeżdżenia w GTA to coś, co nas określa i nie minę się z prawdą, gdy napiszę, iż wyróżnia na polskiej scenie MTB.”
Powinnam na koniec napisać Wam, że życzę Wam , startującym w zawodach, żebyście mieli tyle szczęścia co ja i trafili do takiej drużyny. Napisać tak nie mogę jednak:) – bo taka drużyna jest tylko jedna i nie wszyscy będą mogli do niej trafić.
Tym bardziej doceniam ten fakt, że jestem jej członkiem, tym bardziej poczytuję sobie to za zaszczyt i honor dla mnie. Gomolanki i Gomalanie dziękuję Wam za wszystko! I trwajcie i nie zmieniajcie się. Bądźcie!
Czyli Ludziom.
Drużynie.
Czyli Gomola Trans Airco.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym jaki sport „łatwiej” jest uprawiać? Indywidualny czy drużynowy? Ja się zastanawiałam, bo akurat porównanie mam. 13 lat grania w siatkówkę, kilka sezonów amatorskich startów w MTB. I co? W siatkówce pozornie łatwiej, bo wynik nie zależy tylko od ciebie. Ty możesz grać słabiej, ale i tak wynik może być dobry. Może być jednak odwrotnie. Ty grasz świetnie, a reszta nie i chociaż byś się wspiął na wyżyny swoich umiejętności –nic to nie da. Może też być tak, że jeden Twój błąd może zniweczyć starania całej drużyny.
MTB. Wszystko niby zależy tylko od ciebie. Jesteś sobie żeglarzem, sterem i okrętem. Musisz być bardzo silny, bo samotna walka przez długie godziny na trasie, to nie jest łatwa sprawa.
I co? I nie mam dla Was jednoznacznej odpowiedzi, gdzie jest „łatwiej”.
Wiem jedno. I tu i tu ważni są ludzie wokół Ciebie. Jeśli startujesz w zawodach MTB i nie jesteś członkiem żadnej drużyny, jest trudniej. Wiem, bo tak jeździłam.
Drużyna mobilizuje, drużyna wspiera, drużyna dodaje skrzydeł, pomaga na bufetach, oklaskuje na mecie.
Poczucie przynależności do takiej sportowej rodziny to niesamowite uczucie.
Ale jest jedno „ale”.
Nie każda drużyna to drużyna przez duże „D”.
By nią była muszą się w niej znaleźć odpowiedni ludzie.
Bo drużyna to nie tylko organizacja, stroje, pieniądze, drużyna to przede wszystkim LUDZIE. Właściwi ludzie.
Znalazłam się szczęśliwym zbiegiem wielu okoliczności w zupełnie niezwykłej drużynie – Gomola Trans Airco. W drużynie gdzie podstawową wartością jest PRZYJAŹŃ. Gdzie wynik sportowy jest oczywiście ważny, ale najważniejszą sprawą jest PRZYJAŹŃ.
Gdzie hasło: „ jeden za wszystkich wszyscy za jednego” nie jest pustym sloganem.
Czy mogło mi się przytrafić w moim sportowym życiu coś lepszego? Nie.
Żaden puchar, żaden medal nie będzie miał większej wartości niż przynależność do tej właśnie drużyny.
To był mój pierwszy rok w GTA. Czy miałam jakieś obawy? Jedyne jakie miałam to o moje sportowe wyniki – nie chciałam przynieść wstydu drużynie.
Innych nie było, bo przecież znałam już wcześniej tych LUDZI.
Kiedy padła propozycja bycia członkiem GTA poczułam dumę, że ktoś o mnie pomyślał, pomimo tego, że zawodnik ze mnie żaden. I to to stało się impulsem żeby przejeździć jeszcze jeden sezon (bo miałam wcześniej wątpliwości).
Daliście mi Kochani siłę, motywację, radość, energię i wiarę, że jeszcze można. Że można pomimo 42 lat, różnych życiowych przeciwności i nie najlepszej sportowej formy.
Byliście mi takim ŚWIATEŁKIEM w tunelu przez cały ten sezon.
I tego co było nikt mi już nie zabierze i to na zawsze pozostanie we wspomnieniach.
Maraton w DUKLI zupełnie wyjątkowy, bo taki gomolowy. Pakowanie ciast i radość, że robimy to „od Gomoli”, że w imieniu drużyny dajemy innym radość.
Rozmowy, imprezy, szalony taneczny wieczór w Istebnej, mistrzostwa świata drugiego planu, przyjaźń z Panią Krystyną, też przecież GOMOLANKĄ, te wszystkie ciepłe słowa, które słyszałam kiedy na maratonie wyprzedzał mnie ktoś z GTA, nasze z Panią Krystyną kibicowanie na Ochodzitej, Gomolątko i jego z nami zwiedzanie różnych zakątków Polski…
Wierzę, że wiele jeszcze przed nami.
Nie potrafię opisać tego wszystkiego tak fajnie jak to robi Sufa. Więc go zacytuję:
„Jest jeszcze coś takiego, co ma wartość większą niż wszystkie akcje, medale i puchary, które nam wręczono. To przyjaźń. Ten team, to nie tylko jeden kierunek – wynik. To także wspólne treningi, wyjazdy, imprezy, spędzanie czasu, pomoc w chwilach, gdy jest potrzebna. Gomola Trans Airco to ludzie, na których można polegać w każdej sytuacji. Ten team to nasz rowerowy rock’n’roll, a jak wiadomo bez niego żyć nie sposób. Jeżdżenia w GTA to coś, co nas określa i nie minę się z prawdą, gdy napiszę, iż wyróżnia na polskiej scenie MTB.”
Powinnam na koniec napisać Wam, że życzę Wam , startującym w zawodach, żebyście mieli tyle szczęścia co ja i trafili do takiej drużyny. Napisać tak nie mogę jednak:) – bo taka drużyna jest tylko jedna i nie wszyscy będą mogli do niej trafić.
Tym bardziej doceniam ten fakt, że jestem jej członkiem, tym bardziej poczytuję sobie to za zaszczyt i honor dla mnie. Gomolanki i Gomalanie dziękuję Wam za wszystko! I trwajcie i nie zmieniajcie się. Bądźcie!
Prawie wszyscy startujący w DUKLI © lemuriza1972
Szampańska zabawa by GTA © lemuriza1972
Gomola - dominator (ki) © lemuriza1972
No to ruszamy © lemuriza1972
I raz jeszcze z Panią Krystyną © lemuriza1972
Gomola na szczycie © lemuriza1972
Hit the road Jack © lemuriza1972
Pełna prezentacja © lemuriza1972
Tak się bawi, tak się bawi GOMOLA © lemuriza1972
Prezenty dla przyjaciół:) © lemuriza1972
Zbiorczo 4 © lemuriza1972
Sufa i jego fani © lemuriza1972
Jest moc w drużynie:) © lemuriza1972
I na sam koniec raz jeszcze Sufa (on najładniej potrafi pisać o DRUŻYNIE):
„Bo tak między nami... a zresztą, możecie to rozgłosić wszem i wobec: Ważne są wyniki, jak najbardziej. Liczy się rywalizacja, istotną rolę odgrywa ambicja, a czasem nawet i sportowa złość. Miło jest stanąć na podium i być adresatem oklasków. Ale przede wszystkim liczy się przyjaźń i dobra wspólna zabawa. To jest opoka, na której będziecie mogli zbudować naprawdę świetną drużynę.”
- Aktywność Jazda na rowerze