Niedziela, 13 lipca 2014
Niedziela MTB
Angela Gaber…
Kiedyś już o niej pisałam. Świetny głos i klimatyczna muzyka. Usłyszałam po raz pierwszy u Prezesa Gomoli, czyli Darka. Od tamtej pory, a będzie to już grubo ponad pół roku bezskutecznie poluję na płytę Angela Gaber Trio. Przedwczoraj napisałam do Angeli z zapytaniem, czy płytę gdzieś mogę kupić. Odpisała, ze tak, że u nich i że odezwie się do mnie jak wróci z koncertu w Łodzi. Miło. Cieszę się, bo to świetna muzyka. Posłuchajcie zresztą.
Kiedyś już o niej pisałam. Świetny głos i klimatyczna muzyka. Usłyszałam po raz pierwszy u Prezesa Gomoli, czyli Darka. Od tamtej pory, a będzie to już grubo ponad pół roku bezskutecznie poluję na płytę Angela Gaber Trio. Przedwczoraj napisałam do Angeli z zapytaniem, czy płytę gdzieś mogę kupić. Odpisała, ze tak, że u nich i że odezwie się do mnie jak wróci z koncertu w Łodzi. Miło. Cieszę się, bo to świetna muzyka. Posłuchajcie zresztą.
Niedziela 13 lipca. Mogło to zapowiadać niekoniecznie pożądane przygody, ale.. ich nie było. Nikt się nie przewrócił (chyba, że ktoś się nie przyznał), nikomu się nic nie zepsuło (z wyjątkiem Piotrka, który w końcówce złapał gumę, ale to był wyjątek od reguły).
W składzie : Pani Krystyna, Pan Adam, Staszek, Piotrek, Krzysiek i ja wyruszyliśmy w nieznane. "W nieznane", bo trasa improwizowana i modyfikowana na bieżąco wg potrzeb.
I znowu było wszystko… asfaltowe podjazdy (długie i krótkie), szutrowe podjazdy (na ogół dość długie), szutrowe zjazdy, terenowe podjazdy i mokre, terenowe super zjazdy. Była też i masa przepraw przez potoki, co starałam się uwidocznić na zdjęciach.
Sposoby przeprawiania się były różne. Pani Krystyna preferowała przeprawę „na żabę” (pozycja w końcowej fazie skoku żabę właśnie przypominała), Krzysiek „na Małysza” (rower w dłoń i skok przez potok – ma długie nogi i mocne ręce więc dał radę). Ja wybrałam sposób „na jabłuszko” z tą jedną różnicą, że jabłuszka nie miałam, ale za to mam dobry pampers w spodniach, więc dał radę:). Inni wybierali bardziej tradycyjne sposoby.
Zaczęliśmy podjazdem od sklepu w Szczepanowicach, który to podjazd jest długi ( jakieś 2,3 km) i momentami mozolny. Potem zjazd do Doliny Izy, bardzo mokry i pełen niespodzianek. Ale nawet nieźle mi się go zjechało. Jak już byłam na dole, zorientowałam się, że jechałam na zablokowanym amortyzatorze. Ja widać nie zawsze jest konieczność jego odblokowywania, po co się ma męczyć:).
Szutrowy 3 km podjazd w Dolinie Izy robimy (tak to oceniam) w dobrym tempie. Nikt nie chce odpuścić i jedziemy rytmicznie i dość mocno. A potem Lubinka i kierunek na nowo odkryty zjazd, który jak spodziewamy się, po wczorajszych ulewach będzie jeszcze ciekawszy. Zjazd otrzymuje imię Staszka, ponieważ Staszek wybrał taki sposób zjeżdżania, aby jak najdłużej się zjazdem delektować:).
Zjazd kończy efektowny przejazd przez strumyk. Dojeżdżamy w okolicę żółtego szlaku pieszego i kierujemy się w dół. Znowu nowy fajny zjazd, który kończy się dojazdem do głównej drogi na Wał. Stamtąd w las i znowu podjeżdżanie, zjeżdżanie w okolicach szlaku czarnego pieszego w Łowczówku. Stamtąd znowu na Wał i na czarny szlak w okolicach kamieniołomu. Wyjeżdżamy w Siemiechowie i jedziemy do Gromnika. Tam bufet.
Dalej moja znajomość terenu niestety się kończy, ale była jeszcze masa podjazdów, zjazdów naprawdę bardzo ciekawych. Finalnie znowu wjeżdżamy na Wał (terenem), z Wału na Lubinkę i do domu. Bardzo dobry trening przed Jasłem. W terenie dość ciężko, bo mokro, ale to akurat lubię.
Jechało mi się dobrze, aczkolwiek w końcówce już odczuwałam, że siły mnie opuszczają. Jeśli chodzi o przewyższenie to Piotrkowi wyszło 1200 m, Krzysiek miał 1500 (ale on wjeżdżał jeszcze na Marcinkę). Myślę więc, że trzeba to jakoś wypośrodkować. Trochę tego jednak było i zważywszy , że było mokro, to było się gdzie zmęczyć. Dobra niedziela w doborowym towarzystwie. Nareszcie udało mi się zrobić dużo zdjęć. Nie wszystkie udane, bo część była robiona „z roweru” co łatwe nie jest, zwłaszcza w terenie, kiedy jedną ręką trzeba trzymać kierownicę i starać się nie spaść z roweru.
PS Było też dużo górskich premii (na asfalcie):).
PS 2 Zainteresowanym wyjaśniam, ze Pan Adam nie pali papierosów, chociaż na zdjęciu tak to wygląda. To tylko patyk od loda.
Gdyby palił nie dałby mi rady na górskich premiach:).
Narada pod Domem Ludowym w Błoniu © lemuriza1972
W Dolinie Izy © lemuriza1972
Zaczynamy zjazd im. Staszka © lemuriza1972 a href="http://photo.bikestats.eu/zdjecie/498913/poczatek-zjazdu" title="Początek zjazdu">
Początek zjazdu © lemuriza1972
Krzysiek zjeżdża © lemuriza1972
Staszek bohatersko przejeżdża przez potok © lemuriza1972
Jedna z przepraw © lemuriza1972
Jedziemy © lemuriza1972
Akcja pt zbieramy śmieci © lemuriza1972
Przeprawa © lemuriza1972
Trzeba było kombinować © lemuriza1972
Dzisiaj to norma © lemuriza1972
Narada gdzie jechać dalej © lemuriza1972
Leśne fragmenty © lemuriza1972
W lesie na Lubince © lemuriza1972
W lesie na Lubince 2 © lemuriza1972 href="http://photo.bikestats.eu/zdjecie/498882/bufet" title="Bufet">
Bufet © lemuriza1972
" Na Małysza" © lemuriza1972
Selfie © lemuriza1972
Selfie nr 2 © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
Zbiorczo 2 © lemuriza1972
Pan Adam © lemuriza1972
Było i szutrowo © lemuriza1972
Zmierzamy ku zjazdowi © lemuriza1972
Zjeżdżamy tam gdzie zwykle podjeżdżamy © lemuriza1972
Pani Krystyna na tle widoków © lemuriza1972
Mini mysz:) © lemuriza1972
Ostatnie leśne kawałki © lemuriza1972
Taki oto pojazd spotkaliśmy na Lubince © lemuriza1972
W składzie : Pani Krystyna, Pan Adam, Staszek, Piotrek, Krzysiek i ja wyruszyliśmy w nieznane. "W nieznane", bo trasa improwizowana i modyfikowana na bieżąco wg potrzeb.
I znowu było wszystko… asfaltowe podjazdy (długie i krótkie), szutrowe podjazdy (na ogół dość długie), szutrowe zjazdy, terenowe podjazdy i mokre, terenowe super zjazdy. Była też i masa przepraw przez potoki, co starałam się uwidocznić na zdjęciach.
Sposoby przeprawiania się były różne. Pani Krystyna preferowała przeprawę „na żabę” (pozycja w końcowej fazie skoku żabę właśnie przypominała), Krzysiek „na Małysza” (rower w dłoń i skok przez potok – ma długie nogi i mocne ręce więc dał radę). Ja wybrałam sposób „na jabłuszko” z tą jedną różnicą, że jabłuszka nie miałam, ale za to mam dobry pampers w spodniach, więc dał radę:). Inni wybierali bardziej tradycyjne sposoby.
Zaczęliśmy podjazdem od sklepu w Szczepanowicach, który to podjazd jest długi ( jakieś 2,3 km) i momentami mozolny. Potem zjazd do Doliny Izy, bardzo mokry i pełen niespodzianek. Ale nawet nieźle mi się go zjechało. Jak już byłam na dole, zorientowałam się, że jechałam na zablokowanym amortyzatorze. Ja widać nie zawsze jest konieczność jego odblokowywania, po co się ma męczyć:).
Szutrowy 3 km podjazd w Dolinie Izy robimy (tak to oceniam) w dobrym tempie. Nikt nie chce odpuścić i jedziemy rytmicznie i dość mocno. A potem Lubinka i kierunek na nowo odkryty zjazd, który jak spodziewamy się, po wczorajszych ulewach będzie jeszcze ciekawszy. Zjazd otrzymuje imię Staszka, ponieważ Staszek wybrał taki sposób zjeżdżania, aby jak najdłużej się zjazdem delektować:).
Zjazd kończy efektowny przejazd przez strumyk. Dojeżdżamy w okolicę żółtego szlaku pieszego i kierujemy się w dół. Znowu nowy fajny zjazd, który kończy się dojazdem do głównej drogi na Wał. Stamtąd w las i znowu podjeżdżanie, zjeżdżanie w okolicach szlaku czarnego pieszego w Łowczówku. Stamtąd znowu na Wał i na czarny szlak w okolicach kamieniołomu. Wyjeżdżamy w Siemiechowie i jedziemy do Gromnika. Tam bufet.
Dalej moja znajomość terenu niestety się kończy, ale była jeszcze masa podjazdów, zjazdów naprawdę bardzo ciekawych. Finalnie znowu wjeżdżamy na Wał (terenem), z Wału na Lubinkę i do domu. Bardzo dobry trening przed Jasłem. W terenie dość ciężko, bo mokro, ale to akurat lubię.
Jechało mi się dobrze, aczkolwiek w końcówce już odczuwałam, że siły mnie opuszczają. Jeśli chodzi o przewyższenie to Piotrkowi wyszło 1200 m, Krzysiek miał 1500 (ale on wjeżdżał jeszcze na Marcinkę). Myślę więc, że trzeba to jakoś wypośrodkować. Trochę tego jednak było i zważywszy , że było mokro, to było się gdzie zmęczyć. Dobra niedziela w doborowym towarzystwie. Nareszcie udało mi się zrobić dużo zdjęć. Nie wszystkie udane, bo część była robiona „z roweru” co łatwe nie jest, zwłaszcza w terenie, kiedy jedną ręką trzeba trzymać kierownicę i starać się nie spaść z roweru.
PS Było też dużo górskich premii (na asfalcie):).
PS 2 Zainteresowanym wyjaśniam, ze Pan Adam nie pali papierosów, chociaż na zdjęciu tak to wygląda. To tylko patyk od loda.
Gdyby palił nie dałby mi rady na górskich premiach:).
Narada pod Domem Ludowym w Błoniu © lemuriza1972
W Dolinie Izy © lemuriza1972
Zaczynamy zjazd im. Staszka © lemuriza1972 a href="http://photo.bikestats.eu/zdjecie/498913/poczatek-zjazdu" title="Początek zjazdu">
Początek zjazdu © lemuriza1972
Krzysiek zjeżdża © lemuriza1972
Staszek bohatersko przejeżdża przez potok © lemuriza1972
Jedna z przepraw © lemuriza1972
Jedziemy © lemuriza1972
Akcja pt zbieramy śmieci © lemuriza1972
Przeprawa © lemuriza1972
Trzeba było kombinować © lemuriza1972
Dzisiaj to norma © lemuriza1972
Narada gdzie jechać dalej © lemuriza1972
Leśne fragmenty © lemuriza1972
W lesie na Lubince © lemuriza1972
W lesie na Lubince 2 © lemuriza1972 href="http://photo.bikestats.eu/zdjecie/498882/bufet" title="Bufet">
Bufet © lemuriza1972
" Na Małysza" © lemuriza1972
Selfie © lemuriza1972
Selfie nr 2 © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
Zbiorczo 2 © lemuriza1972
Pan Adam © lemuriza1972
Było i szutrowo © lemuriza1972
Zmierzamy ku zjazdowi © lemuriza1972
Zjeżdżamy tam gdzie zwykle podjeżdżamy © lemuriza1972
Pani Krystyna na tle widoków © lemuriza1972
Mini mysz:) © lemuriza1972
Ostatnie leśne kawałki © lemuriza1972
Taki oto pojazd spotkaliśmy na Lubince © lemuriza1972
- DST 80.00km
- Teren 30.00km
- Czas 05:08
- VAVG 15.58km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 lipca 2014
Wał, który pokazał nam Pan Adam:)
Na początek przepiękna piosenka Hanki Wójciak.
Nareszcie dotarła do mnie płyta Kapeli Hanki Wójciak. Słucham, słucham, słucham….emocje, dreszcze, ciarki…
Z okładki płyty: „ To poważna, dramatyczna propozycja tekstowo-muzyczna, oparta w uczciwy sposób na góralszczyźnie, ale zupełnie inaczej, alternatywnie do tatrzańskiej cepelii w sosie tatro-polo. Gorąco polecam posłuchać w całości. Materiał wybuchowy, pełen kipiącej emocji. Zostawia łzy i ciarki na plecach”
Muniek Staszczyk
Nareszcie dotarła do mnie płyta Kapeli Hanki Wójciak. Słucham, słucham, słucham….emocje, dreszcze, ciarki…
Z okładki płyty: „ To poważna, dramatyczna propozycja tekstowo-muzyczna, oparta w uczciwy sposób na góralszczyźnie, ale zupełnie inaczej, alternatywnie do tatrzańskiej cepelii w sosie tatro-polo. Gorąco polecam posłuchać w całości. Materiał wybuchowy, pełen kipiącej emocji. Zostawia łzy i ciarki na plecach”
Muniek Staszczyk
A dzisiaj kolejna edycja Powieczorku MTB. We wtorek zrezygnowałam, byłam zbyt zmęczona, bez odpoczynku po Pruchniku i bardzo zmęczona do pracy. Wczoraj też przerwa od roweru – ulewa.
Słuszny to był podwieczorek, jak popatrzyłam na czas jazdy, to wyszedł mi niemalże identyczny czas jak na maratonie w Pruchniku. Zanim jazda się zaczęła, najpierw na myjkę, a potem do Miłosza i Filipa, na wymianę łańcucha. Łańcuch na początku trochę skakał, ale ostatecznie chyba się pięknie przyjął, bo potem już nie było kłopotów.
Jazda w składzie: Pan Adam, Pani Krystyna, Staszek , Labudu, ja (pod koniec dołączył do nas Krzysiek Labudu na szosówce). Gdzie byliśmy? Lepiej zapytać gdzie nie byliśmy, byłoby prościej odpowiedzieć.
Było dzisiaj wszystko niemalże... podjazdy, zjazdy szutrowe, podjazdy, zjazdy asfaltowe, zjazdy w błocie, zjazdy śliskie, z koleinami i bez.. dużo terenowego podjeżdżania, przeprawa przez potok, nowe ścieżki. Jednym słowem - było super.
Zaczęliśmy od podjazdu na Lubinkę od kościoła w Szczepanowicach, potem szuter na Lubince do góry, podjazd asfaltem na Wał, petle po Wale, a potem pętle na Lubince i dojazd do żółtego szlaku pieszego, zjazd i do domu. Sporo tego podjeżdżania. Nogi mnie nieco bolą:).
Pan Adam znowu poprowadził nas nowymi ścieżkami po Wale i Lubince (zwłaszcza ta nowa ścieżka na Lubince warta była poznania, bo te na Wale częściowo już znane). Kawałki terenowe świetne, śmiem twierdzić, że niektóre fragmenty zjazdowe trudniejsze były niż te na maratonie w Pruchniku. Dobry trening. I nawet fajnie mi się jechało, zwłaszcza asfaltowe podjazdy.
Słuszny to był podwieczorek, jak popatrzyłam na czas jazdy, to wyszedł mi niemalże identyczny czas jak na maratonie w Pruchniku. Zanim jazda się zaczęła, najpierw na myjkę, a potem do Miłosza i Filipa, na wymianę łańcucha. Łańcuch na początku trochę skakał, ale ostatecznie chyba się pięknie przyjął, bo potem już nie było kłopotów.
Jazda w składzie: Pan Adam, Pani Krystyna, Staszek , Labudu, ja (pod koniec dołączył do nas Krzysiek Labudu na szosówce). Gdzie byliśmy? Lepiej zapytać gdzie nie byliśmy, byłoby prościej odpowiedzieć.
Było dzisiaj wszystko niemalże... podjazdy, zjazdy szutrowe, podjazdy, zjazdy asfaltowe, zjazdy w błocie, zjazdy śliskie, z koleinami i bez.. dużo terenowego podjeżdżania, przeprawa przez potok, nowe ścieżki. Jednym słowem - było super.
Zaczęliśmy od podjazdu na Lubinkę od kościoła w Szczepanowicach, potem szuter na Lubince do góry, podjazd asfaltem na Wał, petle po Wale, a potem pętle na Lubince i dojazd do żółtego szlaku pieszego, zjazd i do domu. Sporo tego podjeżdżania. Nogi mnie nieco bolą:).
Pan Adam znowu poprowadził nas nowymi ścieżkami po Wale i Lubince (zwłaszcza ta nowa ścieżka na Lubince warta była poznania, bo te na Wale częściowo już znane). Kawałki terenowe świetne, śmiem twierdzić, że niektóre fragmenty zjazdowe trudniejsze były niż te na maratonie w Pruchniku. Dobry trening. I nawet fajnie mi się jechało, zwłaszcza asfaltowe podjazdy.
Początek jazdy © lemuriza1972
W lewo, w prawo, prosto czy do góry? © lemuriza1972
" No ruszaj że się dziołcha:), czekamy" © lemuriza1972
Próbowałam namówić Staszka, żeby próbował przeprawić się przez potok „na Miłosza”, ale nie bardzo mu wyszło. Obiecał, że będzie trenował.
Staszek próbuje na Miłosza © lemuriza1972
Na trasie © lemuriza1972
Wał, który pokazał nam Pan Adam:) © lemuriza1972
Podobno gałki mi wyszły...:) © lemuriza1972
Wyrywne co? © lemuriza1972
Po drodze © lemuriza1972
- DST 56.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:21
- VAVG 16.72km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 7 lipca 2014
Maraton w Pruchniku - Cyklokarpaty
Maraton nr 47 Pruchnik Cyklokarpaty
47/52 ( ta druga liczba to na życzenie Kolosa, tyle maratonów skończyłam na tyle „rozpoczętych”).
Miejsce kategoria 3 ( 3/6)
Miejsce kobiety open 6/11
Miejsce open: 152 /183
Dystans 42 km,
przewyższenie : 1200 m
Do Pruchnika jedziemy w składzie: Krysia, Adam, Marcin, Andrzej i ja.
Andrzej mówi: Izunia, jest tylko 41 km, 1200 m przewyższenia - idziemy w trupa!
Zaśmiałam się, mówiąc: no… tak jak dojeżdżam do mety to jestem już trup. To fakt.
W drodze do Pruchnika orientuje się, że nie wzięłam ze sobą mojego talizmanu – rowerowej bransoletki (takie „cuda” podarował Krysi i mnie w ubiegłym roku w Wiśle Sufa). No cóż…może pomimo tego jakoś to będzie:).
Na ten wyścig mam mocne postanowienie poprawy. Po Polańczyku, kiedy rozmawiałam z Sufą (on właśnie skończył ostatni etap Trophy), Sufa zapytał jak mi się jechało ( w Wiśle mieliśmy ten sam problem… jakąś kompletną niemoc, Sufie niemoc przeszła na Trophy).
Powiedziałam: źle….
Sufa: powiem ci co ci pomoże….
- co? – zapytałam z nadzieją…
- Kop w tyłek…
No tak. Dwa ostatnie tygodnie – mało roweru, chyba tylko 4 razy na nim byłam. Być może to właśnie taki długi odpoczynek wbrew pozorom pomógł. Tak to czasem bywa. Bo tego dnia wyruszyłam na trasę z mocnym postanowieniem poprawy, postanowieniem nie marudzenia pt po co tutaj przyjechałam? I postanowieniem WALKI.
No i udało się. Niezależnie od czasu (który może taki rewelacyjny nie jest), wyniku, cieszę się bo prostu po raz pierwszy w tym sezonie tak bezwarunkowo miałam radość z jazdy podczas wyścigu, po raz pierwszy nie miałam myśli pt – już nie będę jeździć maratonów, po raz pierwszy trochę wyprzedzałam, a nie tylko mnie wyprzedzano, po raz pierwszy rozsądnie gospodarowałam siłami i po raz pierwszy nie odpuszczałam jak widziałam, że mnie ktoś wyprzedza, tylko starałam się mimo wszystko gonić ( czasem się udawało, czasem nie).
Może to zasługa trasy, która wyjątkowo mi dzisiaj sprzyjała. Było sporo błota, ale błota z gatunku przejezdnych, niespecjalnie oblepiających i zapychających osprzęt ( rower spisał się bez zarzutu, wszystko sprawnie działało do samego końca).
Błoto dla mnie przejezdne ( bo dla części osób, które obserwowałam na trasie, niekoniecznie).
Technicznie nie był to trudny maraton, znowu nie było ani jednego zjazdu, który musiałabym zejść, a te które były, chociaż śliskie, to, nie sprawiały mi trudności ani nie stwarzały w głowie jakichś obaw. Raz jeden zaliczyłam niewinne przechylenie się w stronę powierzchni ziemi i w konsekwencji spotkanie z nią, ale na płaskim, kiedy mnie jakaś kałuża zassała. Nie na tyle jednak spektakularnie, by stać się gwiazdą Internetu, jak to przydarzyło się Miłoszowi w Polańczyku:)
. Ale to są moje subiektywne odczucia. Danka Jendrichowska, którą spotkałam jak wjechała na metę, miałam zbolały wyraz twarzy ( wyglądała tak, jak ja zapewne wjeżdżając na metę w Karpaczu).
Powtarzała, że „ błoto, błoto, że strasznie” i że się przewróciła i że stłukła obojczyk. Było zresztą kilka wypadków. Przejechałam wiele maratonów w dużo gorszych warunkach (np błoto, deszcz, zimno, albo błoto i potworny upał), więc ten sobotni naprawdę nie był mi straszny, wręcz przeciwnie. Warunki były dla mnie bardzo sprzyjające.
Upał aż tak bardzo nie dał się we znaki, ponieważ sporo odcinków było w lesie. Na bufetach polewałam się wodą, to bardzo pomaga, dużo piłam i było ok.
Maraton rozpoczął długi asfaltowy podjazd (ok 3km), który z Krysią podjechałyśmy w całości na rozgrzewce. I tu pierwszy „szok” dla mnie. Jadąc na rozgrzewce myślałam sobie: już czuję co będę czuła jadąc tutaj za chwilę, już czuję te swoje myśli, piekące mięśnie…
I co? I nic. Jest ok. Jadę dość dobrze. Może nie jakoś super rewelacyjnie, ale trochę osób wyprzedzam. Potem wjazd do lasu i pierwsze leśne kawałki pokazują, że jest błoto…
Uśmiecham się. Wiem, że część dziewczyn na Cyklo, chociaż w większości fajnie podjeżdżają, to na zjazdach i technicznych kawałkach mają problemy, więc błoto będzie moim autem. Do tego NN DB dobrze sobie w błocie radzą. Oby więcej takich wyścigów na Cyklo!
Sporo kilometrów na początku wyścigu jedziemy z Jackiem z Krynicy (jak zwykle), raz on z przodu raz ja. Kiedy go wyprzedzę, szybko mnie dochodzi . Trzeba gonić. Nie odpuszczam jednak. Cały czas mam go w zasięgu wzroku. Postanawiam sobie, że będzie takim moim CELEM, że „pilnując” go, na pewno pojadę lepiej.
W którymś momencie widzę przed sobą koleżankę, która chyba jest jedną z moich rywalek w kategorii. Wyprzedzam ją na zjeździe. Ale potem ona odchodzi mi na jakimś podjeździe. Myślę sobie: nie, nie…. MUSZĘ walczyć. Jadę. I w końcu udaje mi się ją wyprzedzić.
Do końca maratonu mam jednak w głowie myśl, że muszę jechać tak mocno jak potrafię, bo ona na pewno jest tuż za mną. Po drodze wyprzedzam jeszcze jedną panią. Wiem, że jest z młodszej kategorii, ale nieważne. Trzeba i z nią zawalczyć. Udaje się.
Nie pamiętam który to był kilometr, ale na pewno coś powyżej 10…. Jadący przede mną zawodnik przewraca się na pozornie nietrudnym zjeździe. Podejrzewam, że podcina mu przednie koło. On się przewraca, a ja cudem wyhamowuje jakieś 10 cm przed leżącym już na ziemi jego rowerem. Gdybym nie zdążyła, kto wie jak to skończyłoby się dla mnie. Dla roweru na pewno źle.
On leży z podkuloną ręką. Słyszę za sobą Krysię, która pyta go: co z ręką? Czy w porządku? On mówi: nie wiem… Zastanawiam się co robić.. zostać, czy jechać… Krysia stoi przy nim, zatrzymuje się jeszcze kilku zawodników, tak więc jadę. Ale zwalniam i zastanawiam się czy nie wrócić… mam wyrzuty sumienia, że może powinnam zostać. Jeszcze oglądam się za siebie, czy na pewno ktoś z nim jest. Jest spora grupa. Więc jadę dalej. (jak potem powiedziała mi Krysia, ręka chyba była złamana).
Krysia dochodzi mnie chyba ok 15 km, nie pamiętam dokładnie. Mówi, że goni jednego pana, co to wyrzucił butelkę w krzaki, bo chce mu powiedzieć, co myśli na ten temat.
No to staram się nie stracić jej z oczu ( co prawda jedzie na giga, ale myślę sobie, że jak będę się starać jak najdłużej jechać za nią, to siłą rzeczy pojadę szybciej). Dość długo się udaje nie tracić Krysi z oczu. Na jakimś leśnym odcinku (nieprzejezdnym) Krysia schodzi z roweru, a ja krzyczę: GOMOLA… wsiadaj na rower (coś takiego usłyszałam ja w Karpaczu:)). Krysia odwdzięcza mi się czymś podobnym ( bo ja rzecz jasna, też schodzę). Trochę uśmiechów i jedziemy dalej.
Potem gdzieś mi odjeżdża i już jej nie widzę. A ja dalej sobie walczę. Staram się myśleć bardzo pozytywnie. Powtarzam sobie: pedałuj, pedałuj… odpoczniesz na mecie. I marzę o zimnym piwie…. :)
Jedyny mój problem podczas tego wyścigu to kolka. Ogromnie utrudnia jazdę, bo jazda z takim bólem jest mało przyjemna. Momentami bolało bardzo. Tak bardzo, że zastanawiałam się czy dam radę jechać dalej. No i trzymało niestety długo. Za dużo jedzenia przed wyścigiem? Zbyt łapczywe picie w trakcie? Nie wiem…
Jeden z nielicznych asfaltowych odcinków. Podjazd. Przede mną Jacek z Krynicy i dwóch innych panów. Nagle dostaje jakiegoś przypływu mocy. Wyprzedzam ich jak pani z reklamy Cisowianki (jak to cieszy, kiedy można podjechać z taką łatwością, tak mi się podjeżdżało wczesną wiosną, i to było takie przyjemne). Nie zareagowali. Jacka już więcej na trasie nie zobaczyłam.
Błoto, szutrowe podjazdy, mało podjazdów sztywnych, kilka podejść ( błotna ścianka, czy ostatni podjazd). Jest ok, nie ma zgonów (piję i jem regularnie). Jedyny chyba trudny zjazd maratonu, stromo w dół i masa błota. Chłopak przede mną mówi: o nie.. na to to ja jestem za krótki… Schodzi z roweru.
Zjeżdżam.
Kilka kilometrów przed metą dużo leśnych kawałków. Nie jest sztywno pod górę, ale ciągle pod górę. Tutaj wyprzedzam też kilku panów. Wyjeżdżamy znowu w okolice pierwszego podjazdu (poznaje po ulicy Korzeni – taką nazwę ulica miała). Przede mną kilkaset metrów podjazdu asfaltem i dwóch panów. Dobrze mi się jedzie. Wyprzedzam. Zjazd. Licznik pokazuje mi już 40 km, więc mam nadzieję, że jestem już blisko. Na tym zjeździe spada mi łańcuch, zatrzymuję się i szybko staram się zejść z drogi bo jedzie za mną chłopak, którego wcześniej wyprzedziłam. Mówię: jedź, jedź sobie..
Chłopak: spokojnie… jeszcze Golgota… (ha – myślę -każdy region ma jakąś swoją Golgotę).
Pytam: a co to? - a taki tam ostatni podjazd...
No słuszny jest to podjazd. Pełne słońce, łąka. Na świeżo pewnie do podjechania. Początek jadę, potem schodzę, pod koniec wsiadam na rower. I już do mety.
Kolejny maraton za mną. Miejsce w kategorii 3 (obsada była bardziej skromna niż w Polańczyku, stąd dobre miejsce, ale też musiałam sobie to miejsce wywalczyć na trasie, bo koleżanka 4 ostatecznie, jechała przez długi okres przede mną). „Zarobiłam” przy okazji mniej więcej tyle, że wystarczy na nowy łańcuch:).
Najbardziej mnie jednak cieszy to, że noga dzisiaj podawała, że głowa nie pękała i ze zmęczonym ciałem dałam sobie radę. Chciałabym, żeby tak było zawsze.
Dobry dzień… bardzo dobry. Po dekoracji jeszcze grillowanie w towarzystwie Bikebrothers Oshee Team.
I jeszcze słowo o trasie. Na sucho byłaby bardzo łatwa. Błoto na szczęście spowodowało, ze stopień trudności wzrósł. Szkoda, że nie było bardziej technicznie, ale cóż.. taka okolica.
Plusy: poprowadzenie trasy w 95% terenem. Tak właśnie powinien wyglądać maraton dla posiadaczy rowerów przeznaczonych do jazdy w terenie.
Trasa świetnie oznaczona. Perfekcyjnie wręcz. Otaśmowana również, jak na wyścigu xc.
Masa ludzi spisujących numery na trasie (to ważne, gdyby coś poszło nie tak z pomiarem czasu). Brawa dla organizatorów. Pyszne pierogi jako posiłek regeneracyjny plus piwo w pakiecie!
Wynik frakcji tarnowskiej GTA: Krysia 1 na giga
Marcin 4 na giga M4
Andrzej 7 w M4 na mega.
Adama dosięgnął pech. Zepsuł przerzutkę na 30 km przed metą. Pomimo tego, jakoś dotarł do mety.
47/52 ( ta druga liczba to na życzenie Kolosa, tyle maratonów skończyłam na tyle „rozpoczętych”).
Miejsce kategoria 3 ( 3/6)
Miejsce kobiety open 6/11
Miejsce open: 152 /183
Dystans 42 km,
przewyższenie : 1200 m
Do Pruchnika jedziemy w składzie: Krysia, Adam, Marcin, Andrzej i ja.
Andrzej mówi: Izunia, jest tylko 41 km, 1200 m przewyższenia - idziemy w trupa!
Zaśmiałam się, mówiąc: no… tak jak dojeżdżam do mety to jestem już trup. To fakt.
W drodze do Pruchnika orientuje się, że nie wzięłam ze sobą mojego talizmanu – rowerowej bransoletki (takie „cuda” podarował Krysi i mnie w ubiegłym roku w Wiśle Sufa). No cóż…może pomimo tego jakoś to będzie:).
Na ten wyścig mam mocne postanowienie poprawy. Po Polańczyku, kiedy rozmawiałam z Sufą (on właśnie skończył ostatni etap Trophy), Sufa zapytał jak mi się jechało ( w Wiśle mieliśmy ten sam problem… jakąś kompletną niemoc, Sufie niemoc przeszła na Trophy).
Powiedziałam: źle….
Sufa: powiem ci co ci pomoże….
- co? – zapytałam z nadzieją…
- Kop w tyłek…
No tak. Dwa ostatnie tygodnie – mało roweru, chyba tylko 4 razy na nim byłam. Być może to właśnie taki długi odpoczynek wbrew pozorom pomógł. Tak to czasem bywa. Bo tego dnia wyruszyłam na trasę z mocnym postanowieniem poprawy, postanowieniem nie marudzenia pt po co tutaj przyjechałam? I postanowieniem WALKI.
No i udało się. Niezależnie od czasu (który może taki rewelacyjny nie jest), wyniku, cieszę się bo prostu po raz pierwszy w tym sezonie tak bezwarunkowo miałam radość z jazdy podczas wyścigu, po raz pierwszy nie miałam myśli pt – już nie będę jeździć maratonów, po raz pierwszy trochę wyprzedzałam, a nie tylko mnie wyprzedzano, po raz pierwszy rozsądnie gospodarowałam siłami i po raz pierwszy nie odpuszczałam jak widziałam, że mnie ktoś wyprzedza, tylko starałam się mimo wszystko gonić ( czasem się udawało, czasem nie).
Może to zasługa trasy, która wyjątkowo mi dzisiaj sprzyjała. Było sporo błota, ale błota z gatunku przejezdnych, niespecjalnie oblepiających i zapychających osprzęt ( rower spisał się bez zarzutu, wszystko sprawnie działało do samego końca).
Błoto dla mnie przejezdne ( bo dla części osób, które obserwowałam na trasie, niekoniecznie).
Technicznie nie był to trudny maraton, znowu nie było ani jednego zjazdu, który musiałabym zejść, a te które były, chociaż śliskie, to, nie sprawiały mi trudności ani nie stwarzały w głowie jakichś obaw. Raz jeden zaliczyłam niewinne przechylenie się w stronę powierzchni ziemi i w konsekwencji spotkanie z nią, ale na płaskim, kiedy mnie jakaś kałuża zassała. Nie na tyle jednak spektakularnie, by stać się gwiazdą Internetu, jak to przydarzyło się Miłoszowi w Polańczyku:)
. Ale to są moje subiektywne odczucia. Danka Jendrichowska, którą spotkałam jak wjechała na metę, miałam zbolały wyraz twarzy ( wyglądała tak, jak ja zapewne wjeżdżając na metę w Karpaczu).
Powtarzała, że „ błoto, błoto, że strasznie” i że się przewróciła i że stłukła obojczyk. Było zresztą kilka wypadków. Przejechałam wiele maratonów w dużo gorszych warunkach (np błoto, deszcz, zimno, albo błoto i potworny upał), więc ten sobotni naprawdę nie był mi straszny, wręcz przeciwnie. Warunki były dla mnie bardzo sprzyjające.
Upał aż tak bardzo nie dał się we znaki, ponieważ sporo odcinków było w lesie. Na bufetach polewałam się wodą, to bardzo pomaga, dużo piłam i było ok.
Maraton rozpoczął długi asfaltowy podjazd (ok 3km), który z Krysią podjechałyśmy w całości na rozgrzewce. I tu pierwszy „szok” dla mnie. Jadąc na rozgrzewce myślałam sobie: już czuję co będę czuła jadąc tutaj za chwilę, już czuję te swoje myśli, piekące mięśnie…
I co? I nic. Jest ok. Jadę dość dobrze. Może nie jakoś super rewelacyjnie, ale trochę osób wyprzedzam. Potem wjazd do lasu i pierwsze leśne kawałki pokazują, że jest błoto…
Uśmiecham się. Wiem, że część dziewczyn na Cyklo, chociaż w większości fajnie podjeżdżają, to na zjazdach i technicznych kawałkach mają problemy, więc błoto będzie moim autem. Do tego NN DB dobrze sobie w błocie radzą. Oby więcej takich wyścigów na Cyklo!
Sporo kilometrów na początku wyścigu jedziemy z Jackiem z Krynicy (jak zwykle), raz on z przodu raz ja. Kiedy go wyprzedzę, szybko mnie dochodzi . Trzeba gonić. Nie odpuszczam jednak. Cały czas mam go w zasięgu wzroku. Postanawiam sobie, że będzie takim moim CELEM, że „pilnując” go, na pewno pojadę lepiej.
W którymś momencie widzę przed sobą koleżankę, która chyba jest jedną z moich rywalek w kategorii. Wyprzedzam ją na zjeździe. Ale potem ona odchodzi mi na jakimś podjeździe. Myślę sobie: nie, nie…. MUSZĘ walczyć. Jadę. I w końcu udaje mi się ją wyprzedzić.
Do końca maratonu mam jednak w głowie myśl, że muszę jechać tak mocno jak potrafię, bo ona na pewno jest tuż za mną. Po drodze wyprzedzam jeszcze jedną panią. Wiem, że jest z młodszej kategorii, ale nieważne. Trzeba i z nią zawalczyć. Udaje się.
Nie pamiętam który to był kilometr, ale na pewno coś powyżej 10…. Jadący przede mną zawodnik przewraca się na pozornie nietrudnym zjeździe. Podejrzewam, że podcina mu przednie koło. On się przewraca, a ja cudem wyhamowuje jakieś 10 cm przed leżącym już na ziemi jego rowerem. Gdybym nie zdążyła, kto wie jak to skończyłoby się dla mnie. Dla roweru na pewno źle.
On leży z podkuloną ręką. Słyszę za sobą Krysię, która pyta go: co z ręką? Czy w porządku? On mówi: nie wiem… Zastanawiam się co robić.. zostać, czy jechać… Krysia stoi przy nim, zatrzymuje się jeszcze kilku zawodników, tak więc jadę. Ale zwalniam i zastanawiam się czy nie wrócić… mam wyrzuty sumienia, że może powinnam zostać. Jeszcze oglądam się za siebie, czy na pewno ktoś z nim jest. Jest spora grupa. Więc jadę dalej. (jak potem powiedziała mi Krysia, ręka chyba była złamana).
Krysia dochodzi mnie chyba ok 15 km, nie pamiętam dokładnie. Mówi, że goni jednego pana, co to wyrzucił butelkę w krzaki, bo chce mu powiedzieć, co myśli na ten temat.
No to staram się nie stracić jej z oczu ( co prawda jedzie na giga, ale myślę sobie, że jak będę się starać jak najdłużej jechać za nią, to siłą rzeczy pojadę szybciej). Dość długo się udaje nie tracić Krysi z oczu. Na jakimś leśnym odcinku (nieprzejezdnym) Krysia schodzi z roweru, a ja krzyczę: GOMOLA… wsiadaj na rower (coś takiego usłyszałam ja w Karpaczu:)). Krysia odwdzięcza mi się czymś podobnym ( bo ja rzecz jasna, też schodzę). Trochę uśmiechów i jedziemy dalej.
Potem gdzieś mi odjeżdża i już jej nie widzę. A ja dalej sobie walczę. Staram się myśleć bardzo pozytywnie. Powtarzam sobie: pedałuj, pedałuj… odpoczniesz na mecie. I marzę o zimnym piwie…. :)
Jedyny mój problem podczas tego wyścigu to kolka. Ogromnie utrudnia jazdę, bo jazda z takim bólem jest mało przyjemna. Momentami bolało bardzo. Tak bardzo, że zastanawiałam się czy dam radę jechać dalej. No i trzymało niestety długo. Za dużo jedzenia przed wyścigiem? Zbyt łapczywe picie w trakcie? Nie wiem…
Jeden z nielicznych asfaltowych odcinków. Podjazd. Przede mną Jacek z Krynicy i dwóch innych panów. Nagle dostaje jakiegoś przypływu mocy. Wyprzedzam ich jak pani z reklamy Cisowianki (jak to cieszy, kiedy można podjechać z taką łatwością, tak mi się podjeżdżało wczesną wiosną, i to było takie przyjemne). Nie zareagowali. Jacka już więcej na trasie nie zobaczyłam.
Błoto, szutrowe podjazdy, mało podjazdów sztywnych, kilka podejść ( błotna ścianka, czy ostatni podjazd). Jest ok, nie ma zgonów (piję i jem regularnie). Jedyny chyba trudny zjazd maratonu, stromo w dół i masa błota. Chłopak przede mną mówi: o nie.. na to to ja jestem za krótki… Schodzi z roweru.
Zjeżdżam.
Kilka kilometrów przed metą dużo leśnych kawałków. Nie jest sztywno pod górę, ale ciągle pod górę. Tutaj wyprzedzam też kilku panów. Wyjeżdżamy znowu w okolice pierwszego podjazdu (poznaje po ulicy Korzeni – taką nazwę ulica miała). Przede mną kilkaset metrów podjazdu asfaltem i dwóch panów. Dobrze mi się jedzie. Wyprzedzam. Zjazd. Licznik pokazuje mi już 40 km, więc mam nadzieję, że jestem już blisko. Na tym zjeździe spada mi łańcuch, zatrzymuję się i szybko staram się zejść z drogi bo jedzie za mną chłopak, którego wcześniej wyprzedziłam. Mówię: jedź, jedź sobie..
Chłopak: spokojnie… jeszcze Golgota… (ha – myślę -każdy region ma jakąś swoją Golgotę).
Pytam: a co to? - a taki tam ostatni podjazd...
No słuszny jest to podjazd. Pełne słońce, łąka. Na świeżo pewnie do podjechania. Początek jadę, potem schodzę, pod koniec wsiadam na rower. I już do mety.
Kolejny maraton za mną. Miejsce w kategorii 3 (obsada była bardziej skromna niż w Polańczyku, stąd dobre miejsce, ale też musiałam sobie to miejsce wywalczyć na trasie, bo koleżanka 4 ostatecznie, jechała przez długi okres przede mną). „Zarobiłam” przy okazji mniej więcej tyle, że wystarczy na nowy łańcuch:).
Najbardziej mnie jednak cieszy to, że noga dzisiaj podawała, że głowa nie pękała i ze zmęczonym ciałem dałam sobie radę. Chciałabym, żeby tak było zawsze.
Dobry dzień… bardzo dobry. Po dekoracji jeszcze grillowanie w towarzystwie Bikebrothers Oshee Team.
I jeszcze słowo o trasie. Na sucho byłaby bardzo łatwa. Błoto na szczęście spowodowało, ze stopień trudności wzrósł. Szkoda, że nie było bardziej technicznie, ale cóż.. taka okolica.
Plusy: poprowadzenie trasy w 95% terenem. Tak właśnie powinien wyglądać maraton dla posiadaczy rowerów przeznaczonych do jazdy w terenie.
Trasa świetnie oznaczona. Perfekcyjnie wręcz. Otaśmowana również, jak na wyścigu xc.
Masa ludzi spisujących numery na trasie (to ważne, gdyby coś poszło nie tak z pomiarem czasu). Brawa dla organizatorów. Pyszne pierogi jako posiłek regeneracyjny plus piwo w pakiecie!
Wynik frakcji tarnowskiej GTA: Krysia 1 na giga
Marcin 4 na giga M4
Andrzej 7 w M4 na mega.
Adama dosięgnął pech. Zepsuł przerzutkę na 30 km przed metą. Pomimo tego, jakoś dotarł do mety.
Przygotowania do maratonu © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
Marcin na podium © lemuriza1972
Na trasie © lemuriza1972
Kask na głowę i w drogę © lemuriza1972
Andrzej na pierwszym podjeździe © lemuriza1972
Andrzej na trasie © lemuriza1972
Pani Krystyna na pierwszym podjeździe © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
I jeszcze jedna Gomola:) © lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 37.00km
- Czas 03:20
- VAVG 12.60km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 7 lipca 2014
Rege
Na początek Hanka Wójciak. Nie bez powodu oczywiście. Koncert wczorajszy był dla mnie ogromnym przeżyciem. Niezwykłą przygodą było zobaczenie i posłuchanie Hanki na żywo. Energia, humor, żywioł, uśmiech, wspaniały głos, mnóstwo wzruszeń. I jaka piękna sukienka…Hanka jak kolorowy ptak… Kolorową duszę ma ta dziewczyna. To są absolutnie moje klimaty, muzyczne i te „ubraniowe” też ( takie orientalne „tematy”, sukienki, tuniki, bluzki). Przypadkiem stałam się świadkiem takiej wymiany zdań. Hanka po koncercie idzie sobie.. Jakaś pani ją zaczepia: - Pani Haniu, jedno pytanie.. skąd ta kiecka? - Kupiona pięć minut przed zamknięciem sklepu.. Orient Ekspres. Uśmiechnęłam się, bo to mój ukochany krakowski sklep i niejedną „kieckę”, bluzkę czy też biżuterię mam właśnie stamtąd. A do tego właścicielem firmy i sklepów jest nie kto inny jak… Wojciech Kurtyka. Cudowny koncert. Następne w Zakopanem, w Muzycznej Owczarni w Jaworkach , w Krakowie. POLECAM. Naprawdę warto. Hanka to wielki talent, a do spółki z jej kapelą.. to jest COŚ! PO takim koncercie wychodzę tak naładowana energią, że mogłabym góry
przenosić.
.
Hanka podpisuje płytę pani Krystynie © lemuriza1972
Hanka uszczęśliwiła Panią Krystynę:
A dzisiaj jazda mocno rekreacyjna z Mirkiem, z którym nie jeździłam już chyba 100 lat. Mirek przypomniał mi dlaczego kiedyś jeździłam szybciej. Prosta sprawa – kiedyś jeździłam z nim regularnie i musiałam się mocno sprężać, żeby jakoś dawać radę. No coż.. Mirek nie ma już tyle czasu, pracuje poza Tarnowem. Pozmieniało się. Pokazałam mu wczorajszą odkrytą ścieżkę, a później jeszcze czerwonym w Błoniu, krótki ale fajny terenowy kawałek. Dawno tam nie byłam. Relacja z Pruchnika już w zasadzie gotowa. Była gotowa wczoraj, ale czekałam na zdjęcia. Także będzie wkrótce:)
A dzisiaj jazda mocno rekreacyjna z Mirkiem, z którym nie jeździłam już chyba 100 lat. Mirek przypomniał mi dlaczego kiedyś jeździłam szybciej. Prosta sprawa – kiedyś jeździłam z nim regularnie i musiałam się mocno sprężać, żeby jakoś dawać radę. No coż.. Mirek nie ma już tyle czasu, pracuje poza Tarnowem. Pozmieniało się. Pokazałam mu wczorajszą odkrytą ścieżkę, a później jeszcze czerwonym w Błoniu, krótki ale fajny terenowy kawałek. Dawno tam nie byłam. Relacja z Pruchnika już w zasadzie gotowa. Była gotowa wczoraj, ale czekałam na zdjęcia. Także będzie wkrótce:)
- A na koniec gdyby ktoś zobaczyć chciał Hankę i tę piękną suknię.. proszę bardzo: http://www.radiokrakow.pl/www/index.nsf/ID/MJAK-9...
- DST 25.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:19
- VAVG 18.99km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 lipca 2014
Pomaratonowy rozjazd
Na dzisiaj był taki wstępny plan, żeby objechać trasę maratonu wojnickiego.
No, ale „wypadł” dzisiaj niespodziewanie koncert, to czasu zbyt mało.
Pojechałam więc zrobić delikatny rozjazd. Najpierw na myjkę, bo rower zabłocony bardzo, a potem niebieskim naddunajcowym.
Tam cos mnie podkusiło żeby skręcić w nową, nieznaną drogę i to było to. Muszę koniecznie pokazac ją Mirkowi, bo jemu na pewno będzie się podobać. Trawska, chaszcze itp. Po drodze spotkała mnie niespodzianka, przejazd przez potoczek. Wystraszyłam kaczą rodzinę. Na brzegu siedziała dzika kaczka z młodymi. Kiedy mnie usłyszały mama uciekła na lewo, małe na prawo. Mam nadzieję, że się potem odnalazły.
Potem jeszcze godzinka nad Dunajcem (ten spokój, szum rzeki…) i do domu.
Na trasie dwa krótkie podjazdy, poza tym płasko, ale dużo terenu.
Gorąco dzisiaj.
Dunajec dzisiaj © lemuriza1972
Dach…żeby na głowę nie kapało
Zadaszony © lemuriza1972
Kwiatowo © lemuriza1972
Niespodzianka na trasie © lemuriza1972
Trafił się przejazd przez potoczek © lemuriza1972
Tak sobie nowa droga © lemuriza1972
- DST 28.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:45
- VAVG 16.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 lipca 2014
Pruchnik przejechany:)
No i mam za sobą kolejny start w tym roku.
Tak.. dzisiaj to były warunki dla mnie (sporo błota). Lubię jeździć po błocie. Oczywiście takim przejezdnym, a to dzisiejsze takim było.
Nareszcie (po raz pierwszy w tym sezonie) naprawdę jechało mi się dobrze.
Nic nie bolało (no.. trochę mi dokuczała kolka, która złapała mnie jeszcze przed 20 km i długoooo trzymała, chyba za szybko piję, za szybko jem), nogi kręciły, psychika nie wysiadała, była walka ( wreszcie było sporo walki), wreszcie wyprzedzałam, a nie tylko mnie wyprzedzali, nie było myśli pt: po co ja to robię? już więcej nie przyjadę na żaden maraton itp.
TO MNIE NAJBARDZIEJ CIESZY. TO NAJWIĘKSZA WARTOŚĆ WYWIEZIONA Z TEGO MARATONU.
Tak więc w najbliższym czasie (na pewno nie w tym sezonie), nie mam zamiaru skorzystać z dawnych mi niedawno rad i nie zamierzam odstawiać roweru, ani "schodzić ze sceny". Dlaczego? Miejsce w kategorii (dobre), nie ma tutaj znaczenia. Jest konsekwencją tego, że dzisiaj była słabsza obsada (ale cieszy, bo trzeba było na trasie zawalczyć o nie z koleżanką, która przyjechała na 4 miejscu). Znaczenie ma to, że dzisiaj miałam prawdziwą czystą RADOŚĆ z jazdy na wyścigu.
A o reszcie... jutro.
Dodam tylko, że Krysia przyjechała na giga jako jedyna kobieta (a giga dzisiaj naprawdę nie było łatwe kondycyjnie, sporo kilometrów),
BRAWO!
Marcin 4 na giga w M4
Andrzej 7 na mega w M4
takie były wyniki frakcji tarnowskiej GTA. Całkiem fajne prawda?
Tak.. dzisiaj to były warunki dla mnie (sporo błota). Lubię jeździć po błocie. Oczywiście takim przejezdnym, a to dzisiejsze takim było.
Nareszcie (po raz pierwszy w tym sezonie) naprawdę jechało mi się dobrze.
Nic nie bolało (no.. trochę mi dokuczała kolka, która złapała mnie jeszcze przed 20 km i długoooo trzymała, chyba za szybko piję, za szybko jem), nogi kręciły, psychika nie wysiadała, była walka ( wreszcie było sporo walki), wreszcie wyprzedzałam, a nie tylko mnie wyprzedzali, nie było myśli pt: po co ja to robię? już więcej nie przyjadę na żaden maraton itp.
TO MNIE NAJBARDZIEJ CIESZY. TO NAJWIĘKSZA WARTOŚĆ WYWIEZIONA Z TEGO MARATONU.
Tak więc w najbliższym czasie (na pewno nie w tym sezonie), nie mam zamiaru skorzystać z dawnych mi niedawno rad i nie zamierzam odstawiać roweru, ani "schodzić ze sceny". Dlaczego? Miejsce w kategorii (dobre), nie ma tutaj znaczenia. Jest konsekwencją tego, że dzisiaj była słabsza obsada (ale cieszy, bo trzeba było na trasie zawalczyć o nie z koleżanką, która przyjechała na 4 miejscu). Znaczenie ma to, że dzisiaj miałam prawdziwą czystą RADOŚĆ z jazdy na wyścigu.
A o reszcie... jutro.
Dodam tylko, że Krysia przyjechała na giga jako jedyna kobieta (a giga dzisiaj naprawdę nie było łatwe kondycyjnie, sporo kilometrów),
BRAWO!
Marcin 4 na giga w M4
Andrzej 7 na mega w M4
takie były wyniki frakcji tarnowskiej GTA. Całkiem fajne prawda?
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 lipca 2014
REAKTYWACJA
- Dziwny dzień, bardzo dziwny dzień – powiedziała staruszka siedząca obok mnie na ławce, na przystanku autobusowym
– takie śliczne buty kupiłam. Tak tanio na Bureczku.
Jeśli tak, jeśli dziwny dzień równa się szczęśliwemu dniu, to miałam dzisiaj bardzo DZIWNY dzień. Najpierw udało mi się wygrać zaproszenie na koncert Hanki Wójciak. Bardzo chciałam jechać na ten koncert, ale biletów kupić nie można było. Tylko zaproszenie rozdawane przez Radio Kraków. Próbowałam od poniedziałku chyba. Udało się dopiero dzisiaj. Wielka radość! Pojadę na ten koncert. Zobaczę na żywo tę niezwykłą kobietę o niezwykłym głosie, kobietę z charyzmą i perlistym śmiechem.
Potem odnalazły się moje okulary. Okulary zgubione kilka miesięcy temu. Moje ulubione. Pamiątka po ostatnim tarnowskim maratonie (nagroda). Bardzo mi było żal, kiedy je zgubiłam. Tzn jak się okazało dzisiaj, mnie się tylko wydawało, że je zgubiłam. A one cały czas gdzieś były. No i dzisiaj się odnalazły. RADOŚĆ po raz drugi.
Radość po raz trzeci. Reaktywowaliśmy dzisiaj podwieczorki MTB. Najwyższy czas ku temu był. W składzie : Krysia, Adam, Staszek, Labudu i ja ruszyliśmy na spokojną i dość krótką jazdę. Tak trzeba było, bo w sobotę maraton. Krótka pętla po Pleśnej przez tzw Trzy Kopce. Sympatycznie. Bardzo. No i dość spokojnie.
Na koniec chłopaki próbowali podjeżdżać i zjeżdżać na dość znanym już podjeździe na Słoną Górę pod przekaźnik (tym w lesie). Czego dowody są tutaj:
Labudu zjeżdża © lemuriza1972
- DST 44.00km
- Czas 02:02
- VAVG 21.64km/h
- VMAX 72.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 1 lipca 2014
Panieńska Góra x 2
Hanka Wójciak.. odkrycie Radia Kraków (Panna Młoda z radiowego „Wesela”), potem dziennikarka, pieśniarka. Właśnie ukazała się płyta. Czekam na nią. Lubię takie folkowe klimaty. W niedzielę koncert w Krakowie. Chętnie bym pojechała, ale raczej nie będzie takiej możliwości.
Ma dziewczyna głos, są emocje, ekspresja. Bardzo mi się podoba.
Jeden z bardziej znanych utworów (często grany w Radiu Kraków).
I piosenka Agnieszki Osieckiej.
Podobno bez pracy nie ma tzw kołaczy. Trudno więc spodziewać się kołaczy w sobotę. Tamten tydzień przez chorobę stracony. Weekend w Mielcu – tym razem bez roweru. Wczoraj - ulewy, dzisiaj.. lenistwo, a może bardziej zmęczenie?
Przyszłam bardzo zmęczona z pracy, gotowanie obiadu… Zjadłam i pomyślałam: jak mi się bardzo nie chce… nie mam siły. Muszę odpocząć.
Odpoczęłam i wyjechałam ok.18. Wiedziałam jednak, że dzisiejszego dnia na jakiś spektakularny trening nie ma co liczyć. Po prostu nie ta energia, nie ta motywacja. Czasem tak bywa. Tak więc dzisiaj było to coś na kształt po prostu przejażdżki.
Wiatr nie pomagał. Pierwszy niewielki podjazd w Zbylitowskiej Górze.. a ja zmęczona i myślę: jak ja przejadę maraton w sobotę???
Kompletnie nie mam siły. Potem przez ISEP do Wielkiej Wsi. Celem jest Panieńska Góra. Nie wybieram się na podjazd niebieskim szlakiem, bo po wczorajszych ulewach jest zapewne kompletnie niepodjeżdżalny. Na sucho jest bardzo trudno i tylko raz udało mi się wjechać w całości. Jadę więc na podjazd „maratonowy”. Ten, który był zjazdem w ub roku. Nie mogę go jednak znaleźć. Krążę po wsi. W końcu się udaje. Już od początku widzę, że będzie ciężko. Ulewy zrobiły swoje. Wbite w ziemię kamienie stały się luźne, są tak luźne jak w ubiegłym roku podczas zjazdu. Do tego błoto i ślisko. Da się wjechać, bo udało mi się, ale tym razem to jest walka. Bez dobrych opon naprawdę ciężko. Ja mam dzisiaj starego, startego Bulldoga z przodu i Pythona z tyłu. Ciężko, są momenty, że prawie staję w miejscu. Jeśli tak będzie w czasie maratonu, ludzie będą tam spadać z rowerów. Na pewno będą, ponieważ ja miałam całą szerokość podjazdu dla siebie, mogłam manewrować jak chciałam. Podczas wyścigu tego komfortu nie będzie.
Początek podjazdu na Panieńską Górę © lemuriza1972
W lesie też bardzo mokro, ale tylko przez pierwsze 200 metrów, potem robi się lepiej. Niemniej jednak jeśli popada, będzie się ciężko pedałować. Takie podłoże. Kręcę się trochę po lesie.
W lesie na Panieńskiej Górze © lemuriza1972
Las na Panieńskiej to naprawdę potencjał jeśli chodzi o ścieżki do jazdy na góralu. Tylko 15 km od Tarnowa, a tak mało osób tam jeździ. Dlaczego? Lubię ten las. Fragmentami jest bardzo mroczny. Cały jego urok to ten mrok. Dzisiaj dodatkowo taki świeży leśny zapach po deszczu. Polecam raz jeszcze te okolice.
Nowy most w Wojniczu © lemuriza1972
Zjechałam tą samą trasą (oj łatwo to nie było na tych moich oponach, trzeba było uważać) i podjechałam jeszcze raz. Chciałabym przejechać maraton w Wojniczu, ale czy to będzie możliwe, dzień po golonkowym Stroniu Śląskim? Ciężka sprawa w mojej obecnej nie formie.
Przyszłam bardzo zmęczona z pracy, gotowanie obiadu… Zjadłam i pomyślałam: jak mi się bardzo nie chce… nie mam siły. Muszę odpocząć.
Odpoczęłam i wyjechałam ok.18. Wiedziałam jednak, że dzisiejszego dnia na jakiś spektakularny trening nie ma co liczyć. Po prostu nie ta energia, nie ta motywacja. Czasem tak bywa. Tak więc dzisiaj było to coś na kształt po prostu przejażdżki.
Wiatr nie pomagał. Pierwszy niewielki podjazd w Zbylitowskiej Górze.. a ja zmęczona i myślę: jak ja przejadę maraton w sobotę???
Kompletnie nie mam siły. Potem przez ISEP do Wielkiej Wsi. Celem jest Panieńska Góra. Nie wybieram się na podjazd niebieskim szlakiem, bo po wczorajszych ulewach jest zapewne kompletnie niepodjeżdżalny. Na sucho jest bardzo trudno i tylko raz udało mi się wjechać w całości. Jadę więc na podjazd „maratonowy”. Ten, który był zjazdem w ub roku. Nie mogę go jednak znaleźć. Krążę po wsi. W końcu się udaje. Już od początku widzę, że będzie ciężko. Ulewy zrobiły swoje. Wbite w ziemię kamienie stały się luźne, są tak luźne jak w ubiegłym roku podczas zjazdu. Do tego błoto i ślisko. Da się wjechać, bo udało mi się, ale tym razem to jest walka. Bez dobrych opon naprawdę ciężko. Ja mam dzisiaj starego, startego Bulldoga z przodu i Pythona z tyłu. Ciężko, są momenty, że prawie staję w miejscu. Jeśli tak będzie w czasie maratonu, ludzie będą tam spadać z rowerów. Na pewno będą, ponieważ ja miałam całą szerokość podjazdu dla siebie, mogłam manewrować jak chciałam. Podczas wyścigu tego komfortu nie będzie.
Początek podjazdu na Panieńską Górę © lemuriza1972
W lesie też bardzo mokro, ale tylko przez pierwsze 200 metrów, potem robi się lepiej. Niemniej jednak jeśli popada, będzie się ciężko pedałować. Takie podłoże. Kręcę się trochę po lesie.
W lesie na Panieńskiej Górze © lemuriza1972
Las na Panieńskiej to naprawdę potencjał jeśli chodzi o ścieżki do jazdy na góralu. Tylko 15 km od Tarnowa, a tak mało osób tam jeździ. Dlaczego? Lubię ten las. Fragmentami jest bardzo mroczny. Cały jego urok to ten mrok. Dzisiaj dodatkowo taki świeży leśny zapach po deszczu. Polecam raz jeszcze te okolice.
Nowy most w Wojniczu © lemuriza1972
Zjechałam tą samą trasą (oj łatwo to nie było na tych moich oponach, trzeba było uważać) i podjechałam jeszcze raz. Chciałabym przejechać maraton w Wojniczu, ale czy to będzie możliwe, dzień po golonkowym Stroniu Śląskim? Ciężka sprawa w mojej obecnej nie formie.
- DST 40.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:10
- VAVG 18.46km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 czerwca 2014
RUDA KAMERALNA
Wypogodziło się po wczorajszym załamaniu pogody.
Ciepło i słonecznie.
Plan był taki, żeby zrobić trening wytrzymałościowy. Zważywszy na fakt, że tak w 100% to jeszcze nie doszłam do siebie, było ryzyko, że nie uda się go zrealizować. No, ale udało się i to jeszcze z bonusem.
A bonus nazywał się Lubinka. Wielkich gór nie planowałam, bo siły jeszcze mizerne. Wymyśliłam sobie, że pojadę w kierunku Czchowa niebieskim naddunajcowym i nie będę jechać do Czchowa, a skręcę w drogę, którą kiedyś z Andżeliką jechałyśmy na Jamną i było to moje zupełnie przypadkowe odkrycie.
Postanowiłam pojechać przez Lubinkę żeby jednak jakąś górkę zaliczyć. Oddychało mi się okropnie ciężko, krtań dosłownie paliła, ale nic dziwnego bo przeszła lekkie zapalenie we wtorek, środę. Pomimo tego wjechałam na Lubinkę dość szybko i sprawnie jak na swoje obecne możliwości. Potem na dół do Janowic i w kierunku Zakliczyna. Za Zakliczynem dalej niebieskim i w Filipowicach jadę w kierunku Rudej Kameralnej (skądinąd bardzo ładna nazwa, prawda? RUDA KAMERALNA).
To jest przepiękna droga. Polecam ją szosowcom. Pusta, z dobrym asfaltem i górskim klimatem (potok wzdłuż drogi, lasy). Kiedy 3 lata temu (jakoś tak to było), jechałyśmy z nią z Andżeliką, byłam zachwycona.
No i jest najpierw delikatnie pod górę, potem trochę ostrzej pod górę, a potem ostro w dół. I masa odbiegających w las dróg, które kuszą. To swietne tereny do mtb (zresztą z Panem Adamem i ekipą byliśmy tam, mam nadzieję, że jeszcze pojedziemy). Ruda Kameralna, Borowa, wyjazd na drogę do Sącza ( dobry asfalt i stosunkowo niewielki ruch). Dojazd do Zakliczyna, a potem już powrót niebieskim standardowo. Jechało mi się tak sobie, momentami lepiej, momentami gorzej, ale cieszę się, ze plan zrealizowany. Sporo kilometrów jak na popracową jazdę na góralu i samotne pedałowanie.
PS
W niedzielę maraton w cyklu Skandia w Bukowinie (nie jadę).
Na naszym tarnowskim forum rowerum Sławek Bartnik zareagował dokładnie tak jak ja, kiedy kilka dni temu przeczytałam opis trasy:
"opis trasy mocno mnie zaintrygował
''Trasa z wieloma podjazdami i zjazdami miejscami bardzo trudny technicznie. Dodatkowym utrudnieniem są kamienie i korzenie na trasie. Zaleca się szczególną ostrożność przy zjazdach, jako że należą do szybkich i przy drogach mogą występować strome zbocza.Plan był taki, żeby zrobić trening wytrzymałościowy. Zważywszy na fakt, że tak w 100% to jeszcze nie doszłam do siebie, było ryzyko, że nie uda się go zrealizować. No, ale udało się i to jeszcze z bonusem.
A bonus nazywał się Lubinka. Wielkich gór nie planowałam, bo siły jeszcze mizerne. Wymyśliłam sobie, że pojadę w kierunku Czchowa niebieskim naddunajcowym i nie będę jechać do Czchowa, a skręcę w drogę, którą kiedyś z Andżeliką jechałyśmy na Jamną i było to moje zupełnie przypadkowe odkrycie.
Postanowiłam pojechać przez Lubinkę żeby jednak jakąś górkę zaliczyć. Oddychało mi się okropnie ciężko, krtań dosłownie paliła, ale nic dziwnego bo przeszła lekkie zapalenie we wtorek, środę. Pomimo tego wjechałam na Lubinkę dość szybko i sprawnie jak na swoje obecne możliwości. Potem na dół do Janowic i w kierunku Zakliczyna. Za Zakliczynem dalej niebieskim i w Filipowicach jadę w kierunku Rudej Kameralnej (skądinąd bardzo ładna nazwa, prawda? RUDA KAMERALNA).
To jest przepiękna droga. Polecam ją szosowcom. Pusta, z dobrym asfaltem i górskim klimatem (potok wzdłuż drogi, lasy). Kiedy 3 lata temu (jakoś tak to było), jechałyśmy z nią z Andżeliką, byłam zachwycona.
No i jest najpierw delikatnie pod górę, potem trochę ostrzej pod górę, a potem ostro w dół. I masa odbiegających w las dróg, które kuszą. To swietne tereny do mtb (zresztą z Panem Adamem i ekipą byliśmy tam, mam nadzieję, że jeszcze pojedziemy). Ruda Kameralna, Borowa, wyjazd na drogę do Sącza ( dobry asfalt i stosunkowo niewielki ruch). Dojazd do Zakliczyna, a potem już powrót niebieskim standardowo. Jechało mi się tak sobie, momentami lepiej, momentami gorzej, ale cieszę się, ze plan zrealizowany. Sporo kilometrów jak na popracową jazdę na góralu i samotne pedałowanie.
PS
W niedzielę maraton w cyklu Skandia w Bukowinie (nie jadę).
Na naszym tarnowskim forum rowerum Sławek Bartnik zareagował dokładnie tak jak ja, kiedy kilka dni temu przeczytałam opis trasy:
"opis trasy mocno mnie zaintrygował
Dodatkowym utrudnieniem na trasie może być błoto występujące podczas opadów deszczu. ''
szczególnie te kamienie i korzenie to musi być hardcore:)"
No tak.. kamienie i korzenie jeśli chodzi o mtb, to nowość:).
Kiedyś Sufa napisał taki ładny list do Pana Langa, w sprawie tras Skandii.
W kierunku Czchowa © lemuriza1972
Gdzieś tam w okolicach Rudej Kameralnej © lemuriza1972
Filipowice-Borowa © lemuriza1972
Górki © lemuriza1972
- DST 79.00km
- Teren 1.00km
- Czas 03:07
- VAVG 25.35km/h
- VMAX 62.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 26 czerwca 2014
Powrót do rzeczywistości
Nowa piosenka Skubasa.
Mocne słowa.
Po trzech dniach wydostałam się ze sportowego niebytu. Nie lubię takich sytuacji (sportowego niebytu), no ale… siła wyższa. Dzisiaj było już trochę lepiej ze zdrowiem, więc postanowiłam trochę pokręcić. Spokojnie pokręcić. Padało długo, ale około 17 było już ładnie, nawet wyszło słońce. Tylko temperatura nie za wysoka, ale przy „dobrym” ubraniu nie odczułam tego, że nie była zbyt wysoka.
Trasa niedługa i płaska. Chęci były, ale sił nie było. Czuć skutki choroby, czuć skutki długiego niejeżdżenia, a tu następny wyścig w przyszłym tygodniu. Bardzo bym chciała żeby jechało mi się lepiej niż w ubiegłą niedzielę, ale czy po chorowaniu i nietrenowaniu to będzie możliwe? Nie wiem. Zobaczymy w sobotę, w przyszłym tygodniu.
Trochę zdjęć z Polańczyka (zdjęcia pochodzą z forum Cyklokarpat i z profilu cyklu na FB).
Było trochę rzeczek i potoczków do przejechania © lemuriza1972
Było też trochę fajnych widoczków © lemuriza1972
Zjazd do mety z widokiem na Jezioro Solińskie © lemuriza1972
Lokalne klimaty © lemuriza1972
Po trzech dniach wydostałam się ze sportowego niebytu. Nie lubię takich sytuacji (sportowego niebytu), no ale… siła wyższa. Dzisiaj było już trochę lepiej ze zdrowiem, więc postanowiłam trochę pokręcić. Spokojnie pokręcić. Padało długo, ale około 17 było już ładnie, nawet wyszło słońce. Tylko temperatura nie za wysoka, ale przy „dobrym” ubraniu nie odczułam tego, że nie była zbyt wysoka.
Trasa niedługa i płaska. Chęci były, ale sił nie było. Czuć skutki choroby, czuć skutki długiego niejeżdżenia, a tu następny wyścig w przyszłym tygodniu. Bardzo bym chciała żeby jechało mi się lepiej niż w ubiegłą niedzielę, ale czy po chorowaniu i nietrenowaniu to będzie możliwe? Nie wiem. Zobaczymy w sobotę, w przyszłym tygodniu.
Trochę zdjęć z Polańczyka (zdjęcia pochodzą z forum Cyklokarpat i z profilu cyklu na FB).
Było trochę rzeczek i potoczków do przejechania © lemuriza1972
Było też trochę fajnych widoczków © lemuriza1972
Zjazd do mety z widokiem na Jezioro Solińskie © lemuriza1972
Lokalne klimaty © lemuriza1972
- DST 38.00km
- Teren 16.00km
- Czas 01:35
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze